18 czerwca 2015

Pięć pułapek blogowania

Blogi obserwuję już prawie połowę swojego życia. Pierwsze z nich poruszały tematykę znanego komiksu dla dziewczynek o czarach i magii, który czytałam wtedy z wypiekami na twarzy. Z czasem ich popularność przeminęła, dlatego znalazłam nowe hobby - modę i wizaż. W szkole średniej przez kilka lat prowadziłam bloga o tych właśnie zagadnieniach, którego porzuciłam, rozpoczynając studia. Jednak te parę lat sprawiło, że moje podejście do tematyki modowo-kosmetycznej uległo diametralnej zmianie.

Przede wszystkim zupełnie inaczej postrzegam swoje wcześniejsze publikacje. (Kilkanaście z nich zachowałam sobie na pamiątkę). Od napisania ostatniego wpisu minęły prawie dwa lata i muszę przyznać, że blogosfera prezentuje się obecnie inaczej. Czy nastąpiła zmiana na lepsze czy gorsze, to już temat na oddzielne dywagacje. Natomiast refleksji na temat samego blogowania mam wiele i to nimi chciałabym się dzisiaj z Wami podzielić.

Pisanie bloga bezsprzecznie posiada swoje dobre i złe strony, jednak te drugie potrafiłam dostrzec dopiero po długim okresie odzwyczajenia się od pisania. Musiałam nabrać dystansu, aby zrozumieć, jakie zmiany zaszły w moim postrzeganiu świata- tego realnego i wirtualnego.


1. ŻĄDZA POSIADANIA

Przed założeniem bloga nie cierpiałam na tę przypadłość. Dopiero obecność w kręgu blogów o tematyce modowej (a raczej szafiarskiej) i kosmetycznej zrodziła u mnie nieposkromioną chciwość. Przepływ informacji na blogach i mediach społecznościowych był znakomity, a chęć wypróbowania kosmetycznej nowinki- ogromna. Lista zachcianek rosła w tempie parabolicznym, formując się we wpisy-tasiemce zwane wishlistami. Większość kieszonkowego przeznaczałam na zakupy ubrań, dodatków i kosmetyków. Kiedy któregoś dnia udało mi się w końcu wykreślić wszystkie pozycje, w ciągu kilku dni pojawiały się kolejne muszę-to-mieć a razem z nimi kolejna lista. Apetyt rósł w miarę jedzenia, szafa i toaletka pękały w szwach, a ja i tak byłam niezadowolona, bo nie miałam rzeczy X, Y czy Z. To budziło we mnie frustrację, gdyż byłam stale nienasycona.

Wnioski: zbyt duże przywiązanie do przedmiotów, przecenianie wagi ubrań i kosmetyków, brak oszczędności wynikający z rozrzutności.


2. KUPUJĘ, BO... BLOGUJĘ

Wyobraźcie sobie, że znajdowałam moralne usprawiedliwienie do części zakupów, których dokonywałam. Było to takim grzesznym podszeptem, który brzmiał mniej więcej w ten sposób: Kup <to>, będziesz mogła pokazać na blogu, albo: <To> będzie pasować do nowej stylizacji na bloga, bierz! Nie zwracałam też wtedy zbytnio uwagi na jakość i ilość tego, co kupuję. Wychodziłam z założenia, że im więcej, tym lepiej. Cóż, można by rzec, że popadałam wtedy w sidła zakupowej manii, którą uleczyła przeprowadzka i długa przerwa w blogowaniu. Kiedy rozpoczęłam naukę w dużym mieście, pojawiły się nowe wydatki związane z artystycznym kierunkiem. To one stały się dla mnie priorytetem. Zaczęło mi też brakować wtedy czasu na prowadzenie strony, więc argument pokazania jakiejś rzeczy na łamach bloga po prostu zniknął.

Wnioski: silna motywacja, samokontrola i dystans - kluczami do przezwyciężenia zakupowych ciągot.


3. STRÓJ NA CO DZIEŃ VS STRÓJ NA BLOGA

Wizerunki, które zdążyły zaistnieć w warunkach innych niż te podczas robienia zdjęć, często okazywały się zbyt nudne i zwyczajne w blogowym światku. Aby dodać im nieco bardziej indywidualnego charakteru, zakładałam więcej biżuterii, którą osobiście uwielbiam. Często mimo udzielanych rad, upierałam się, by nie wciskać się na siłę w niewygodne szpilki, w których nogi i cała sylwetka wygląda zdecydowanie korzystniej. Po rozmowie ze studentką szkoły fotografii, która przedstawiła mi swoją wizję modowych zdjęć, m.in. komponowania bardziej spektakularnych, żywych zestawień, stwierdziłam, że nie dojdziemy do porozumienia. Daleko było mi wtedy do edytorialowych żurnali, a naturalność ceniłam sobie jednak bardziej.

Wnioski: zachowanie prostoty czy uzyskanie teatralnego efektu - obie wizje są w stanie zaistnieć, o ile będą realizowane zgodnie z przekonaniem.


4. POWIERZCHOWNOŚĆ

Znacie osoby, które patrząc na kogoś przez kilka sekund, są w stanie przeliczyć, ile jest wart jego/jej ubiór? Przeskanować wzrokiem jak czytnik kod kreskowy na opakowaniu? Nie dysponuję co prawda wymienioną "zdolnością", ale zdarzało mi się wielokrotnie oceniać kogoś na podstawie wyglądu. Zdaję sobie sprawę z tego, że jest to zachowanie niegrzeczne, a nawet wścibskie. Obecnie przyjęło to bardziej formę obserwacji, którą staram się robić dyskretnie, bez szkody czy dyskomfortu dla oglądanych ludzi. Ze znaną sobie skłonnością do analizowania, obserwuję jaki mają gust, jakiej jakości noszą ubrania, jak technicznie zostały wykonane ich rzeczy, co to za materiały, itd. Przyglądam się tym zjawiskom, tak jak socjolog społeczeństwu, starając się przy tym wyciągać wnioski. Internet stwarza pole do wydawania opinii, często krzywdzących, gdyż nie dojdzie do konfrontacji z prawdziwym spojrzeniem oglądanej osoby. Istnieją strony, na których tylko publikuje i ocenia się stylizacje innych osób- która lepiej wygląda, która znajdzie się wyżej w rankingu. To złudny pryzmat. Osądy na podstawie zdjęć zamieszczonych na blogach modowych przychodzą zdecydowanie łatwiej. Nigdy jednak nie udzieliłam obrażającego komentarza komukolwiek- jeśli czyjś wygląd mnie razi, to po prostu szybko opuszczam stronę i tyle.

Wnioski: blog prezentuje tylko ułamek życia autora/autorki, ocenianie kogoś po SAMYM wyglądzie jest po prostu krzywdzące.


5. BLOGER ZALEŻNY

To, co najbardziej cenię sobie w blogowaniu, to właśnie niezależność. Każda współpraca z firmami czy agencjami marketingowymi w pewien sposób uszczupla ten cenny wymiar, a niektórzy autorzy blogów, przyćmieni wizją zysków, dają się zamknąć w złotych klatkach. Podczas swojej krótkiej, trzyletniej kariery w prowadzeniu strony poświęconej modzie i urodzie, miałam okazję współtworzyć kilka projektów z polskimi i zagranicznymi firmami. Przyznam, że pokusa, by znaleźć nowych reklamodawców była ogromna. Z perspektywy czasu cieszę się, że potrafiłam zachować w tym wszystkim umiar i "nie rzucać się" na każdą ofertę współpracy. Ważna była i jest dla mnie także odpowiednia proporcja w ilości publikacji, bazujących na sponsorach. Wydaje mi się, że dzisiaj głód współprac jest jeszcze większy niż wtedy, a i reklamodawcy stali się zacieklejsi, bijąc się o przychylność strategicznych portali...

Wnioski: współprace nie są złe, zła jest ich nadmierna ilość podejmowana w krótkim czasie oraz bezmyślne przekształcanie bloga w słup ogłoszeniowy.


Prowadząc kiedyś bloga, uległam kilku pułapkom, z czego staram się wyciągnąć teraz właściwe wnioski. Chęć pozostania wiarygodną w tym, co robiłam pozwoliła mi uniknąć niektórych z nich. Swoją drogą zadziwiające, jak bardzo przez ten czas zmienił się mój sposób myślenia, a były to przecież tylko dwa lata. W pewnych momentach zupełnie siebie nie poznaję, a jednak- nadal jestem tą samą osobą. O powrocie do pisania w eterze myślałam już wielokrotnie, ale zawsze wydawało mi się, że wyznawany światopogląd nadal się nie ukształtował. Pewnym jest, że nigdy nie osiągnę stanu w pełni uformowanego- z każdym dniem pojawia się nowa wiedza i nowe przemyślenia, które destabilizują poprzedni ład w umyśle. Nie wiem, w jakim dokładnie kierunku pójdzie ta strona, mam jednak nadzieję, że z każdym kolejnym artykułem będzie doskonalsza.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz