22 lipca 2015

Damskie obuwie - z wysokości do bezmyślności


Są takie modele damskich butów, które w szczególny sposób wpływają na wygląd naszej sylwetki. Służą jej wydłużeniu, optycznemu wysmukleniu i, wydawać by się mogło, dodają seksapilu. Stanowią obiekt tęsknych westchnień setek kobiet, które oczarowane ich wyglądem, nie zważają na przykre konsekwencje ich używania, często znoszonych z uśmiechem na ustach. O tym problemie wspominałam w artykule: Realia damskiej garderoby.


Dlaczego je nosimy?

Rozumiem powody, dla których decydujemy się na założenie wysokich butów. Chcemy w ten sposób:
• wyglądać atrakcyjnie i elegancko,
• poczuć się pewniej,
• profesjonalnie wyglądać w pracy,
• być wyższe przy swoim partnerze.


"Luksus musi być wygodny, inaczej nie jest luksusem"

Ilekroć zastanawiam się nad słusznością posiadania wysokich butów, przypominam sobie słowa Coco Chanel. Luksus i wygoda są nieodłącznie. Zdążyłam się już przekonać, że ten typ obuwia nie służy ani mojemu zdrowiu ani formom aktywności, jakie codziennie podejmuję. Nie oznacza to, że całkowicie rezygnuję z noszenia szpilek czy koturnów. 

Jestem wymagająca i możliwe, że w średniej półce cenowej po prostu trudno znaleźć mi odpowiednią parę. Nie marzę o najdroższych szpilkach od Christiana Louboutina czy Manolo Blahnika. Prędzej o wykonanych na miarę butach w warszawskiej pracowni Agi Prus. Swoją drogą może kiedyś będę mogła sobie na nie pozwolić.

Niektórzy powiedzą, że moda jest sztuką, a inni, że powinna być praktyczna i nade wszystko służyć ludziom. Osobiście bardzo rzadko spotykam się z sytuacjami, by w Polsce noszono eksperymentalne, szalenie indywidualne projekty show pieces. Królują za to użytkowe formy. Wysokie buty są jednak na tyle popularne, że ich znalezienie na ulicy nie należy do rzadkości. Najbardziej dziwi mnie fakt noszenia ewidentnie źle wyprofilowanych i niewygodnych butów przez kobiety. Bez winy nie pozostają tutaj producenci obuwia, którzy w swojej standaryzacji nie biorą pod uwagę różnych tęgości i wielkości, co jeszcze kilkadziesiąt lat temu było normą. Narażają w ten sposób swoich klientów na dodatkowy dyskomfort. 

Miałam kiedyś 15-centymetrowe szpilki, podróbki wzorowane na modelu znanego projektanta, co wspominam dzisiaj ze wstydem. Pamiętam, że na jednej imprezie tak obtarły mi pięty, że ze złości postanowiłam je cisnąć wgłąb szafy. Nigdy więcej ich nie założyłam i odkopałam je dopiero przy robieniu sezonowych porządków. Ostatecznie się ich pozbyłam. To doświadczenie uzmysłowiło mi, że szkoda i pieniędzy i zdrowia na tak niewygodne obuwie. A przecież groził mi szereg innych problemów i otarcia aż do krwi nie były najgorszymi z nich.


Niebezpieczeństwa

Do zagrożeń płynących z krótko- i długotrwałego chodzenia w wysokich butach możemy zaliczyć:
• pęcherze,
• opuchliznę stóp i kostek,
• zrogowacenia skóry (modzele),
• wrastające paznokcie,
• kontuzje (skręcenie kostki, uraz ścięgna Achillesa),
• deformacje stóp (haluksy, palce koślawe, palce młoteczkowate),
• rozwój żylaków,
• bóle kolan i kręgosłupa,
• skurcze mięśni,
• upośledzoną postawę ciała.

Warto zwrócić uwagę na to, że skłonność do deformacji stóp jest dziedziczna i ich ryzyko rośnie wraz z częstotliwością noszenia zbyt wysokich/ciasnych/wąskich butów. Wystarczy spojrzeć na zdeformowane stopy celebrytek, które są antyambasadorkami karkołomnie wysokiego obuwia, które przenosi ciężar ich całego ciała na śródstopie. Jakkolwiek można się zachwycać ich kreacjami, doborem dodatków i biżuterii, dopracowanymi fryzurami i perfekcyjnym makijażem, to najtrudniej ukryć im haluksy i koślawe palce. Aż chce się je wysłać przymusowo do ortopedy.


"Kobieta w dobrych butach nigdy nie jest brzydka"

Zabrzmię w tym momencie jak spikerka w spocie reklamowym, ale: zachęcam do dbania o komfort swoich stóp. W tanim, kiepskiej jakości obuwiu zdecydowanie trudniej go osiągnąć, a dodatkowo szybko można się w nich nabawić przykrych dolegliwości. Wspomnę tylko, że chodzenie w butach z cieniutką podeszwą także nie jest optymalnym rozwiązaniem, a skutkuje mierną amortyzacją stopy. Najważniejszy jest umiar i zdrowy rozsądek. Odłożenie większej kwoty na dobrze wyprofilowane obuwie we właściwym rozmiarze będzie wiązało się, być może, z wyrzeczeniami, ale wygoda jest w tym aspekcie nieoceniona. 

21 lipca 2015

Jak oszczędzać na ubraniach?


To pytanie zadawałam sobie gorączkowo kilka lat temu w momencie, kiedy większość oszczędności przeznaczałam na ubrania. Od kiedy pamiętam, w mojej szafie było tyle rzeczy, że z trudnością się domykała. Przeprowadzkę do nowego miejsca uznałam więc za dobry moment do zmiany swojego podejścia wobec zakupów. Z częścią tych doświadczeń chciałabym się z Wami podzielić.

Ten artykuł dedykuję przede wszystkim dwóm grupom kobiet:
• tym, które zastanawiają się, jak zacząć wydawać mniej na ubrania i dodatki,
• oraz poszukującym dodatkowych sposobów na oszczędzanie w garderobie.


Etap I: Przekonaj samą siebie

Najbardziej skutecznym sposobem na zminimalizowanie wydatków związanych z ubraniami jest ograniczenie ich kupowania. Brzmi dość logicznie, ale to najtrudniejsza sztuka do opanowania. Z resztą samo słowo "ograniczenie" budzi negatywne odczucia. Czytając podobne sformułowania, zawsze towarzyszył mi smutek i zrezygnowanie. "Ale jak to, mam się pozbawić jednej z ulubionych rozrywek? Nie umiem żyć bez zakupów". Oczywiście bardzo łatwo zwizualizować obraz siebie jako usychającej z tęsknoty do zakupów i odbywającej ubraniowy odwyk za karę. Nie tędy jednak droga. 

Do zmiany postępowania nie przekona nas nikt inny, jak my same. Czy naprawdę chcemy oszczędzać czy zmusza nas do tego obecna sytuacja życiowa? Może lepiej byłoby poszukać dodatkowych źródeł dochodu niż próbować na siłę nakłonić do wyrzeczeń, do którym nie jesteśmy w pełni przekonane. Dlatego samo podejście do zakupów jest tak ważne. 

Jeśli chcemy wydawać mniej na ubrania, to powinnyśmy rozważyć dokonanie zmian w swoim zachowaniu jako konsumentek. Nie mam na myśli tutaj zakupowego detoksu, dlatego że niewielu osobom takie skrajności wyszły na dobre. Przykładowo przez kilka miesięcy nie wydałam ani złotówki na powiększenie zasobów swojej garderoby. Bardzo doskwierał mi wtedy głód zakupów i po wyznaczonym terminie odrabiałam "zaległości". Stopniowe zmiany dają lepsze efekty od radykalnie podjętych.


Etap II: Uporządkuj swoją szafę

Sprzątanie jest podstawowym działaniem, które pozwala zweryfikować ilość posiadanych rzeczy oraz ich użyteczność. Wiem, że z niektórymi zbyt trudno się rozstać przy pierwszych porządkach i proces pozbywania się ich potrafi się znacznie wydłużyć. Proces selekcjonowania znakomicie opisała blogerka Style Digger w swojej książce

Miałam w szafie pewną dżinsową spódniczkę mini, rarytas znaleziony w kartonach na strychu. Pięknie starzejący się dżins, wszystkie szwy bez zarzutu, sprawny zamek, do tego właściwy rozmiar- wydawać by się mogło, że trafiłam idealnie. Do czasu, kiedy w niej nie usiadłam, bo spódniczka zaczynała wtedy podjeżdżać pod sam biust i z długości mini robiła się mini-mini... Ze względu na sentyment, nie byłam jej w stanie ot tak wyrzucić. Ani za pierwszym razem, ani drugim, ani trzecim... chyba dopiero za piątym. Tak, jak wcześniej wspomniałam- nie jestem zwolenniczką krańcowych zachowań i nie nakłaniam do wyrzucenia większości rzeczy na poczet ściśle określonej liczby. Regularnie prowadzone gruntowne porządki są w stanie zdziałać o wiele więcej.

Wiecie co jest najlepsze w sprzątaniu garderoby? Wreszcie na światło dzienne wychodzą nasze ulubione rzeczy, zagubione dotąd w zwałowisku nielubianych modeli. A więcej miejsca oznacza także łatwiejszy do nich dostęp i skrócenie procesu poszukiwań konkretnej sztuki.


Etap III: Pozbądź się tego, czego nie potrzebujesz

Po twórczych porządkach nadszedł czas na rozważenie, co zrobić z powstałą stertą ubrań i dodatków, które nie przeszły selekcji. Najłatwiej wyrzucić je na śmietnik albo do kontenera. Pamiętajmy o alternatywach do tych działań. Jeśli rzeczy są w dobrym stanie, to można rozważyć:
sprzedaż lokalną (OLX, pchli targ, wyprzedaże garażowe), albo internetową (Vinted, Allegro),
wymianę w gronie zaufanych osób, np. z siostrą, przyjaciółkami albo uczestnictwo w stacjonarnych imprezach typu swap (nie polecam raczej wymian przez Internet, bardzo łatwo trafić na oszustów),
oddanie ich w dobre ręce (np. do domu dziecka, domu samotnej matki).

Jeśli stan tych ubrań jest kiepski, a w okolicy funkcjonuje schronisko dla psów, to warto zapytać, czy nie będą ich potrzebować np. jako posłań dla zwierząt.


Etap IV: Dbaj o to, co posiadasz

Innymi słowy: przedłużajmy życie swoim ulubionym przedmiotom. Damy jednocześnie pstryczek w nos korporacjom odzieżowym, które próbują nas do tego zniechęcać i pielęgnują konsumpcyjne podejście do ubrań. To naturalne, że ubrania się zużywają, ale jest szereg sposobów na niedrogą naprawę, a i przy odrobinie zapobiegliwości, będą one rzadziej konieczne. Oto, jakie zabiegi sama stosuję: 

• ubrania piorę zgodnie z oznaczeniami na metce, dostosowując temperaturę do najwrażliwszej z rzeczy,
• okrycia wierzchnie zanoszę do pralni chemicznej,
• posiadam mały przybornik krawiecki, który pozwala mi na dokonanie drobnych poprawek tj. przyszycie guzika, zacerowanie dziurki itd.,
• regularnie zanoszę buty do szewca, aby wymienił w nich fleki i co sezon wymieniam wkładki w obuwiu,
• stosuję impregnaty i kremy pielęgnujące do skórzanych: torebek, obuwia, pasków, rękawiczek, itd.,
• korzystam z dobrodziejstw pokrowców na ubrania,
• biustonosze piorę ręcznie i zbrodnią byłoby dla mnie wrzucanie ich do pralki,
• zmechacone swetry traktuję golarką do ubrań (koszt kilkunastu złotych),
• poważniejszych napraw, jak w przypadku rozdartej podszewki w sukience, dokonuję na maszynie (stębnówce albo owerloku),
• jeśli zachodzi taka potrzeba, to torebkę z zepsutym zapięciem lub naderwany szwem zanoszę do kaletnika.

Nie są to wszystkie możliwe sposoby i z pewnością wielu z nich jeszcze nie znam... Czuję, że muszę poszerzyć swoją wiedzę na ten temat i w przyszłości poświęcić mu oddzielny wpis.


Etap V: Kontroluj wydatki

Po oczyszczeniu szafy i pozostawieniu jedynie ulubionych rzeczy zastanówmy się nad swoimi rzeczywistymi potrzebami oraz, czy są konieczne dodatkowe zakupy. U mnie ilość dołów znacznie przekroczyła ilość gór strojów, dlatego na liście zakupów znalazły się białe, bawełniane t-shirty, które pasują do każdych spodni i spódnic. Warto sporządzić listę zakupów i dać jej odpocząć na tydzień w szufladzie, aby wykluczyć chwilowe zakupowe zachcianki (zasada 7 dni jakoszczędzaćpieniądze). Zakupy realizujmy tylko z listą i nie dawajmy sobie przyzwolenia na zakup czegoś nieprzewidzianego. 


Etap VI: Nie rezygnuj z jakości

Nie gódźmy się na kompromisy i ustępstwa jeśli chodzi o jakość ubrań. Jeśli wymarzyliśmy sobie bawełniane spodnie, a na metkach widnieją same 100% Polyester, to nie zadowalajmy się parą pierwszą z brzegu i szukajmy dalej. W stacjonarnym sklepie wywracajmy ubrania na lewą stronę, by ocenić szwy i wykończenie, a także sprawdzajmy skład surowcowy. Z zakupami internetowymi bywa w tej kwestii trudniej, bo zdarza się, że w opisie produktu nie ma wzmianki o zastosowanym materiale. Bądźmy zatem czujni i nie dajmy się oszukać. Jeśli trafi się już felerny towar, to nie miejmy skrupułów, by go zwrócić.


Zdroworozsądkowe i racjonalne podejście jeszcze nikogo nie sprowadziło na złą drogę. Idea slow fashion oraz proekologiczne zachowania są dobrymi nawykami w codziennym życiu. Myślę, że połowę sukcesu przynosi osobiste przekonanie o tym, że nie potrzebujemy takiego zatrzęsienia ubrań i możemy się bez nich obyć. Wymaga to dużej siły woli, ale jeśli już stałyśmy się jej posiadaczkami, to nawet najbardziej przemyślane kampanie marketingowe nie będą nas w stanie przekonać.

19 lipca 2015

Realia damskiej garderoby



Co odróżnia współczesne kobiety od tych, które żyły w poprzednich wiekach? Tempo życia. Czas jest kluczową kwestią w wielu dziedzinach, także w garderobie. Natłok zajęć i obowiązków sprawia, że chwile, które poświęcamy na dbanie o swój wygląd, drastycznie się kurczą. Współczesna moda, w odpowiedzi na potrzeby praktycznych i pragmatycznych konsumentek, dąży do uproszczenia. Mimo to w sklepach nadal możemy spotkać wiele rzeczy niedostosowanych do naszych czasów. Ich obecność wynika z chwilowych trendów, ze zbyt daleko idących uproszczeń, które mają wpłynąć na skrócenie czasu produkcji oraz na zminimalizowanie jej kosztów bądź sugeruje brak podstaw w projektowaniu. Oto 7 cech ubrań i dodatków będących zaprzeczeniem wymagań współczesnych klientek:


1. Czasochłonne
Niektóre rozwiązania konstrukcyjne znacznie wydłużają proces zakładania i ściągania danej rzeczy. Koszule ze zbyt dużą ilością guzików można spotkać już coraz rzadziej, zdarzają się jednak guziki zbyt małych rozmiarów, które utrudniają zapięcie. Podobnie jest z wysokimi sznurowaniami w ubraniach i obuwiu tj. gladiatorki czy trampki. Haftki także wychodzą z powszechnego użycia. Im bardziej przystępne zapięcie, tym lepiej.


2. Niezdrowe
Moda panująca w minionych wiekach wymuszała na kobietach noszenie rzeczy, które zagrażały ich zdrowiu, a nawet życiu, tak jak gorsety czy krynoliny. Niebezpieczeństwa, na jakie obecnie się wystawiamy może i nie grożą śmiercią, ale narażają nas na niewygodę, dyskomfort i w pewnych przypadkach na długotrwałe schorzenia. O czym mowa? O obuwiu, niedopasowanym, zbyt cienkim do amortyzowania stóp i zbyt wysokim. Jego noszenie prowadzi do bolesnych otarć, pęcherzy, a czasem skręcenia kostki i przy długotrwałym noszeniu- do deformacji stóp. W kategorii "niezdrowych" mogą się znaleźć także okrycia wierzchnie nie zakrywające nerek i zimowe nakrycia głowy z cienkich lub ażurowych materiałów, nie zakrywające uszu. Czy warto w imię mody narażać się na uszczerbek na zdrowiu?


3. Niepraktyczne
Miejsce w szafie, szczególnie w studenckim lokum albo w walizce, jest na wagę złota. Często ubrania, które wyglądają spektakularnie na wieszaku, np. tiulowe, mocno marszczone spódnice, zabierają sporo przestrzeni. Jesteśmy skłonni dwukrotnie się zastanowić, czy jest sens kupować równie przestrzenne ubrania. Rzeczy mogą być niefunkcjonalne na różne sposoby. Czasem projektant zaprojektuje spódnicę, która nie pozwala jej posiadaczce usiąść. Innym razem do modelu zimowych kozaków dopasuje jasny zamsz. Chcąc zaprojektować nowoczesną torebkę, sięgnie po przezroczyste tworzywo, a szkicując tarczę zegarka, pozostawi jedynie wskazówki. O braku praktycznego aspektu kupowanego ubrania czy dodatku można się niejednokrotnie boleśnie przekonać...


4. Skomplikowane
Ubrania o złożonej konstrukcji, z misternymi aplikacjami lub wykonane z luksusowych tkanin potrafią sprawić kłopot. Szczególnie wtedy, kiedy nie można ich wyprać w zwykłej pralce. Warto wziąć te uwagi do serca przy kolejnych zakupowych dywagacjach. Ba, są nawet takie rzeczy, których w ogóle nie można prać i nie istnieją żadne sposoby na ich konserwację, np. wykonane ze strusich piór lub koralików. Ciekawostka: w poprzednich wiekach kobiety zupełnie nie były w stanie wyprać swoich obszernych, wierzchnich kreacji, dlatego nosiły spodnie suknie i bieliznę, które już można było wyprać.


5. Małe
W latach 20-tych ubiegłego wieku noszenie dużych torebek było passe. Obecnie nie wyobrażam sobie, by na wieczorne wyjście zabrać puzderko wielkości dłoni, do którego nie jestem nawet w stanie włożyć telefonu. Małe torebki może i wyglądają uroczo oraz nie przytłaczają swoją wielkością sylwetki, ale sprawdzają się w o wiele mniejszym stopniu niż ich większe odpowiedniki. Zauważyłam też, że obecnie mało kobiet nosi na co dzień torebki bez pasków oraz modele przeznaczone do noszenia jedynie w ręku. Po raz kolejny zwycięża praktyczność.


6. Bez kieszeni
Ile razy zdarzyło nam się narzekać na brak jakiejkolwiek kieszeni w spodniach, marynarce albo okryciu wierzchnim? Atrapy są, ale worka kieszeniowego brak. Często, kiedy już takowe się znajdą, to są wykonane z podszewkowego materiału, który łatwo się pruje i często trzeba w nim cerować dziury. Jest też druga strona medalu- uwielbiamy przeciążać swoje kieszenie i czasem wypychać je do granic możliwości, co skutkuje również nieestetycznym wybrzuszeniem. Kompromisem w tej sytuacji mogłyby się stać kieszenie wykonane z trwalszej tkaniny.


7. Ciężkie
Jest taki typ rzeczy, który sprawia dyskomfort z powodu swojej wagi. Mam w pamięci kurtkę jednej, młodej projektantki, która nabiła skórzaną ramoneskę taką ilością aplikacji, że ważyła aż 10 kilogramów! Nie jest to odosobniony przypadek, bo prawo grawitacji próbuje oszukać wielu designerów. Torebki czy biżuteria, które efektownie się prezentują, często są zbyt ciężkie do codziennego użytku. Denerwujące bywają także ozdoby, które wydają dźwięki i mogą podczas pracy niepotrzebnie rozpraszać uwagę.


Wymienione cechy przedmiotów, znajdujących się w damskiej garderobie, wynikają z poczynionych obserwacji i doświadczeń, dlatego nie wykluczam, że któryś akapit może nie zgadzać się z czyimiś osobistymi preferencjami. Myślę, że ten artykuł mógłby się stać dobrym punktem wyjścia nie tylko dla kolejnych, poczynionych zakupów, ale i dla początkujących projektantów, którzy byliby zainteresowani rozpoznaniem potrzeb klientek. Może i da się uprościć konstrukcję, ograniczyć ilość dodatków krawieckich oraz wkładów odzieżowych, ale nie zignorować stanowisko potencjalnych nabywców.

14 lipca 2015

Kto na świecie rządzi branżą mody?

Jakiś czas temu w Internecie pojawiła się grafika, która przedstawia podział kontroli rynku detalicznego na świecie. Zawsze intrygowało mnie, jak wygląda taki schemat w przypadku branży modowej, bo nikt dotąd nie stworzył podobnego zestawienia. Postanowiłam zatem zmierzyć się z tym wyzwaniem, posiłkując się listą 100 najbardziej wartościowych marek wg portalu Forbes. Znalazło się na niej 13 korporacji, które wzbogaciły się na produkcji ubrań, galanterii skórzanej, biżuterii, zegarków oraz innych produktów z wysokiej półki. Dziś ta trzynastka jest wyceniana na łączną kwotę blisko 200 miliardów dolarów*.

Na wykresie czerwone linie oznaczają wartość danej korporacji w ujęciu procentowym.

Największa część "tortu" wartego 200 miliardów dolarów przypada szwajcarskiemu potentatowi branży luksusowej, grupie Richemont (54,3 miliardy dolarów). Drugie i trzecie miejsce zajęły francuskie Louis Vuitton Moët Hennessy i Kering. 16,8 miliardów dolarów jest wart szwedzki gigant Hennes & Mauritz, który w zestawieniu uplasował się na czwartej pozycji. Najcenniejszą francuską firmą okazała się Hermès International i zamyka pierwszą piątkę tego zestawienia. 

Dalej znajdują się kolejno: hiszpański Inditex, amerykański Coach, Inc, włoska Prada Group, niemiecki Adidas, szwajcarski Rolex, francuska Chanel S.A. i amerykański Ralph Lauren. Ostatni kawałek tortu, co nie oznacza, że najmniej smaczny, przypadł wartemu 6 miliardów dolarów Burberry, pochodzącemu z Wielkiej Brytanii.



WNIOSKI

To nie projektanci rządzą światem mody, ale korporacje, które gromadzą w swoich portfoliach wartościowe marki. Możliwe że niedługo ten schemat będzie wymagał poprawek- któraś firma zmieni swojego właściciela, a inna zakończy działalność. W sektorze odzieżowym i dóbr luksusowych nic nie jest jednostajne i jednoznaczne- ten, kto nie potrafi się dostosować do nowych warunków panujących na rynku, albo podporządkowuje się silniejszemu, albo przegrywa.


*Cały rynek odzieżowy wraz z tekstyliami, obuwiem i dobrami luksusowymi jest wart 2,6 biliona dolarów (dane z 2010r.).
Źródła: Forbes | TreeHugger | Wikipedia

7 lipca 2015

13 przemyśleń po lekturze "Slow fashion"


Bloga Joanny Glogazy (Style Digger) czytam regularnie od dwóch lat, dlatego wiadomość o wydaniu przez nią książki przyjęłam z niekłamaną ciekawością. Wychodzę z założenia, że cennej wiedzy z zakresu slow fashion nigdy za wiele i mimo dziesiątek przeczytanych na jego temat artykułów, nadal jestem głodna informacji. Fragment książki, udostępniony w Internecie, zachęcił mnie do zakupu jej pełnej, elektronicznej wersji, stając się jedną z pierwszych lektur przeczytanych na pachnącym nowością czytniku. (Polecam ten sprzęt każdemu wielbicielowi książek!).

Pisanie recenzji kojarzy mi się ze sztampowymi, szkolnymi wypracowaniami, dlatego swoje wrażenia po (dwukrotnej już) lekturze "Slow fashion", postanowiłam ująć w formie wypunktowanych przemyśleń:


1. Idea tej książki okaże się szczególnie bliska dziewczynom, które prowadzą blogi, dzięki czemu najlepiej zrozumieją one rozterki autorki zamieszczone we wstępie. Myślę, że ta książka najlepiej trafi właśnie do młodych kobiet.

2. Forma narracji, jaką zastosowała autorka, pozwala skrócić dystans pomiędzy nią a czytelniczką. Zagłębiając się w lekturę "Slow fashion", mamy wrażenie, że prowadzimy przyjacielską rozmowę. Po przeczytaniu ostatniej strony odnoszę wrażenie, że mogłabym szczerze polubić Joannę.

3. Style Digger nie stawia się w roli zadufanego, wszechwiedzącego guru mody. Jej wiarygodność potwierdza konkretna wiedza z dziedziny mody (poparta studiami oraz długoletnim prowadzeniem bloga), którą chce się dzielić z innymi.

4. Lektura "Slow fashion" przypomina nieco psychoanalizę. Autorka zachęca do podróży wgłąb siebie i często akcentuje indywidualne podejście do czytelniczki, co automatycznie wynosi tę książkę ponad przeciętne poradniki o modzie. 

5. "Slow fashion" ma charakter refleksyjny, skłania do przemyśleń, a momentami wzbudza nawet poczucie winy mające wywołać w czytelniczce swoiste katharsis.

6. Style Digger napisała mądrą, wyważoną i przemyślaną książkę. Zawartych jest w niej wiele prawd rządzących życiem współczesnych kobiet oraz prawdziwych realiów panujących w naszych szafach. Choć stwierdzenia: "od zawsze chcemy się czuć atrakcyjne i akceptowane" czy "czego nie widzisz, tego nie nosisz" na pierwszy rzut oka mogą wydawać się banalne, tak naprawdę nie brzmią moralizująco, a zdradzają filozoficzne podejście autorki do prezentowanego tematu.

7. Czytanie tej książki mobilizuje do porządków w garderobie. Czy okażą się tytułową "modową rewolucją", zależy od tego, jak bardzo będziemy otwarte na zmiany. Proces dążenia do ubraniowej równowagi jest długotrwały, ale ze swojego doświadczenia mogę powiedzieć, że dzięki lekturze już zostałam pchnięta na właściwe tory.

8. Autorka porusza wiele ciekawych i zarazem kontrowersyjnych tematów, które można rozwinąć do oddzielnych książek np. wpływ sztucznych materiałów na środowisko czy noszenie podróbek. Jest empatyczna i zdaje sobie także sprawę z zagrożeń występujących w branży mody.

9. W tej książce nie znajdziemy stwierdzeń "Każda kobieta musi...", "Bezwzględnie trzeba...", "Kategorycznie nie wolno...". Autorka daje do zrozumienia, że nie warto wkładać stylu każdej kobiety w jedną i tę samą formę. Pozostawia czytelniczce swobodę i wolność w podejmowaniu wyboru.

10. Lektura "Slow fashion" potrafi zainspirować. Narratorka zwraca uwagę choćby na to, jak ważny jest sposób, w jaki nosimy ubrania oraz czy odpowiadają one naszemu obecnemu trybowi życia. Mapowanie stylu i tworzenie moodboard'ów także zachęca do innowacyjnego, twórczego podejścia do swojego stylu.

11. Style Digger reprezentuje zdroworozsądkową postawę i nie nakłania do wydawania wszystkich oszczędności na nową garderobę. Zachęca do eksperymentów w obrębie stylu, ale nie do bezrefleksyjnego wydawania pieniędzy. Co więcej, przedstawia realne działania, dzięki którym również mniej zamożne czytelniczki mogą odświeżyć i urozmaicić swój strój.

12. Podczas lektury nie odniesiemy wrażenia oderwania od rzeczywistości czy braku zrozumienia ze strony narratorki. Na tym polega też przewaga "Slow fashion" nad zagranicznymi publikacjami- nikt tak dobrze nie odniesie się do panujących realiów lepiej niż Polka mieszkająca na stałe w Polsce.

13. Monolog narratorki urozmaicają dwa ciekawe wywiady oraz mnóstwo użytecznych porad, np. jak dbać o ubrania, które nosimy. Dodatkowo w książce znajduje się kilkanaście tytułów książek i blogów rozwijających temat slow fashion. Zawiodą się natomiast ci, którzy liczyli na moc kolorowych obrazków.

Do rozważenia pozostaje jedno stwierdzenie autorki:

"wytwarzanie syntetyków pociąga za sobą bardzo mocny ślad węglowy - czyli sumę emisji gazów cieplarnianych, będących skutkiem ubocznym produkcji" - to zdanie budzi wiele kontrowersji w związku z postulatami tzw. ekoterrorystów oraz podatkiem od emisji dwutlenku węgla. Myślę, że na jego temat można napisać oddzielną książkę oraz szereg osobnych artykułów... Jest to jednak jedyna merytoryczna kwestia, która nie została w jasny sposób wyjaśniona na łamach książki. Możliwe, że zwyczajnie zabrakło na nią miejsca.



Co dała mi lektura "Slow fashion"?

Autorska książka Joanny Glogazy nie jest pierwszym poradnikiem traktującym (choć częściowo) o modzie, który wpadł mi w ręce. "Lekcje Madame Chic", "Klasyczna setka", "Minimalizm po polsku" - te tytuły miałam przed nią w swoim księgozbiorze, jednak to dopiero lektura "Slow fashion" napoiła mnie odpowiednią dozą motywacji do zmiany podejścia wobec swojego stylu. Mogę ją uznać za krok milowy w dążeniu do perfekcyjnie skomponowanej garderoby. Zdaję sobie sprawę z tego, że to dopiero początek tego długotrwałego procesu, ale już teraz odczuwam pozytywne strony zaprowadzanych zmian:

• pozbyłam się z szafy tego, w czym nie czuję się "najlepszą wersją siebie" i mam w niej więcej miejsca
• częściej noszę rzeczy, które naprawdę lubię i jestem bardziej kreatywna w tworzeniu nowych zestawień
• znalazłam motywację do naprawy ulubionych ubrań i dodatków, co wcześniej wielokrotnie odkładałam w czasie
• wiem, jak lepiej dbać o rzeczy, które posiadam, dzięki czemu będą mi dłużej służyć
• jestem w trakcie procesu tworzenia mapy swojego stylu, a więc na najlepszej drodze do jego krystalizacji
• pozbywam się odwiecznego problemu z pakowaniem i przeprowadzką na studia


Z drugiej strony pojawiły się u mnie pewne obawy:

• czy tak niewielka ilość ubrań, w porównaniu do poprzedniego stanu posiadania, rzeczywiście wystarczy na moje potrzeby?
• jak długo zajmie mi odkładanie pieniędzy na rzeczy dobrej jakości?

Pewnie nie ma sensu zaprzątać sobie tym teraz głowy i lepiej dać sobie czas na kolejne przemyślenia oraz, niewykluczone, dodatkowe porządki. Możliwe, że nie raz zajrzę do poradnika Style Digger, by na nowo przestudiować któreś zagadnienie. Mogę Wam obiecać, że tematyka slow fashion jeszcze nie raz pojawi się na tej stronie- podjęte z pełną mobilizacją wyzwanie w końcu zobowiązuje.

Swoją drogą nie dziwi mnie fakt, że pierwszy nakład "Slow fashion" został wyprzedany. Będę mocno trzymać kciuki za to, by kolejne książki Joanny stały się podobnymi sukcesami wydawniczymi, co jej pierwsza, autorska pozycja.