23 października 2015

Makijaż jest sztuką





Zmywalna sztuka wizualna, którą codziennie oglądamy na twarzach kobiet, ma rodowód równie daleki co początki ludzkości. Obecnie mamy chyba najszerszy wachlarz możliwości, jeśli chodzi różnorodność kosmetyków i akcesoriów. Nigdy wcześniej nie były ona tak szeroko dostępne. Nie dziwią więc statystyki, że więcej niż 2/3 Polek codziennie się maluje*. Makijaż niesie z sobą tajemnicę. Nakładanie go jest jak rytuał, który pozwala kobiecie poczuć się pewniej. Dlaczego więc miałybyśmy z niego rezygnować?


• ESTETYKA

Makijaż jest nieodłącznie związany z kanonami piękna, które zmieniały się na przestrzeni wieków. Prawdziwa eksplozja stylów nastąpiła w ubiegłym wieku, kiedy w każdym dziesięcioleciu lansowano odmienny sposób malowania się. Dzięki globalizacji, dynamika trendów makijażowych stała się niebywała i trudno oczekiwać w tej sferze stagnacji. Podobnie jest z resztą w przypadku bogactwa inspiracji, do których można się odnieść. 

Wychodząc z założenia, że makijaż jest sztuką, mamy do czynienia ze sztuką wysoką i niską. Twarz może zostać pomalowana w sposób komiczny, groteskowy, a nawet wulgarny, o czym codziennie mamy okazję się przekonać. 

Makijaż jest mocno związany z estetyką i podobnie jak ubrania, podkreśla naszą cielesną powłokę. Dokładnie i umiejętnie wykonany, pozwala na osiągnięcie profesjonalnego wyglądu, a nawet iluzji odjęcia lat. Trudno się nie zgodzić ze stwierdzeniem, że im więcej dobrze umalowanych kobiet, a więc świadomych swojego piękna, tym przyjemniej przechodzi się przez ulice. 


• WARSZTAT

Umiejętności manualne mogą usprawnić proces tworzenia makijażu, ale jeśli ich nie posiadamy, to z powodzeniem można się wyuczyć tych technik metodą prób i błędów. Najlepiej, jeśli makijaż współgra z osobowością osoby, która go nosi. Wystarczy spojrzeć na charakterystyczną, grubą, wywiniętą po same brwi, czarną jaskółkę na oku i już wiadomo, że to kreska Amy Winehouse. Warto odnaleźć swoją interpretację makijażu i ją realizować.

Podobnie jak w rysunku, warto ćwiczyć rękę i nauczyć się obserwować. W tej dziedzinie zdecydowanie można wyzwolić w sobie twórcze zdolności. Liczy się doświadczenie, a nie ilość przeczytanych książek czy obejrzanych tutoriali. Dopóki nie chwycimy za pędzel, nie wykorzystamy teorii, która ma tendencję do mimowolnego ulatniania się. 

Kolorowe kosmetyki mają wielofunkcyjne zastosowanie i niekoniecznie musimy ich używać zgodnie z oznaczeniem na opakowaniu. Na przykład prasowany róż do policzków, bronzer albo rozświetlacz z powodzeniem zastąpią tradycyjny cień do powiek i odwrotnie. Przy robieniu makijażu trzeba się czasem ubrudzić, zmieszać jeden cień z drugim, użyć niekonwencjonalnych narzędzi: palców, patyczków, gąbek. A co do samych akcesoriów, ich dobra jakość pozwoli szybciej i przyjemniej się umalować.

Wiele kobiet sądzi, że kluczem do estetycznie wyglądającego makijażu są markowe kosmetyki. Nie zgodzę się z tym zdaniem całkowicie. Owszem, znane marki kosmetyczne mają swoje kultowe produkty, ale rzadko kiedy ich cały asortyment jest dobry jakościowo. Podobnie jest z markami ubraniowymi- mało który sklep posiada w swojej kolekcji wszystkie wysokogatunkowe rzeczy. Warto też dodać, że prawidłowo wykonany makijaż zaczyna się tam, gdzie kończy właściwa pielęgnacja twarzy. Bez sumiennego dbania o cerę, nie zyskamy perfekcyjnego wyglądu, o jakim marzymy.

Według mnie w makijażu najważniejsze jest nie popadanie w schematy. Chodzi tu o kopiowanie 1:1 makijażu ulubionej vlogerki albo aktorki. Zamiast tego proponuję inspirację detalem: kształtem, kolorem, sposobem cieniowania, itd. Inaczej łatwo jest popaść w rutynę, a na dłuższą metę znudzić się robieniem makijażu. Mechaniczne malowanie się co ranka zdecydowanie odbiera radość z tego rytuału.


• PASJA I FINANSOWE KORZYŚCI

Temat ten można pojmować płytko i powierzchownie, jak to często czynią mężczyźni: "Kiedy wreszcie skończysz nakładać tę szpachlę!", albo bardziej ambitnie. Makijaż sprzyja rozmowom w babskim gronie, które można by prowadzić bez końca. Jest pasją, ale też usługą, jaką świadczą makijażyści i wizażyści. Nie zauważyłam, aby osoba, która wykonuje swoją pracę profesjonalnie, narzekała na brak zainteresowania klientek. Sądzę, że istnieje zapotrzebowanie na takich artystów. Poprzez stały kontakt z usługobiorcami, bardzo dobrze znają ich oczekiwania i potrzeby. To wspaniałe, że jako jedna z nielicznych grup artystycznych, są w stanie utrzymywać się ze swojej pasji.

Podziwiam makijażystów, którzy są przede wszystkim praktykami a nie teoretykami, nie popadają w schematy i wychodzą poza swoją strefę komfortu. Traktują twarz jak płótno: mogą podkreślić jej atuty bądź zmienić jej rysy nie do poznania. (Nie mylmy jednak makijażu z charakteryzacją - ten filmik bardzo dobrze wyjaśnia tę różnicę).


Na zakończenie tego wpisu przedstawię Wam artystów, których nie tylko darzę sympatią, ale którzy przede wszystkim wzbudzają we mnie szczególny podziw. Cały czas się kształcą i szukają nowych wrażeń estetycznych. To świadczy o ich profesjonalizmie (kolejność przypadkowa):

• Kamila Patyna
*dane z 2010r.

16 października 2015

Przyzwolenie na niechlujność

Według naukowców, przesypiamy aż 1/3 swojego życia. Doliczając do tego czas spędzony w czterech kątach, robi się z tego całkiem pokaźna suma. Kiedy wracamy ze szkoły, uczelni bądź pracy, jak najszybciej chcemy zrzucić niewygodne rzeczy i natychmiast zmyć makijaż. W domu nie musimy być tak perfekcyjne i nienaganne. Wygoda i luz liczą się do tego stopnia, że czynimy sobie niepisane przyzwolenie na chodzenie w bylejakości i bycie niechlujną. Czy tak odpychający anturaż nie czyni z nas abnegatek? 


• W CZYM CHODZIMY PO DOMU I W CZYM ŚPIMY?

"Ciuchy po domu" stanowią jakby oddzielną kategorię w naszej garderobie. Nieprzypadkowo ich humorystyczny potencjał dostrzegli twórcy strony o tej samej nazwie. Znajdziemy na niej zdjęcia starych, zmechaconych, wymiętych dresów, poplamionych nie-wiadomo-od-czego, z wypchanymi kolanami. Podomek w kwiatowy motyw, pamiętających czasu PRL-u. Wielkich jak namiot, spranych, bawełnianych t-shirtów ze śmiesznymi nadrukami i gdzieniegdzie nadprutym szwem. Aseksualnych majtek w odcieniu wypadkowym cotygodniowego prania, z wystającą gumą i nadprutym elementem, który kiedyś być może był koronką. Grubych, nieapetycznie wyglądających skarpet, dziurawych i często nie do pary albo cielistych, zrolowanych do połowy łydki antygwałtek, noszonych do odkrytych, domowych pantofli. O tych ostatnich można napisać prawdziwy elaborat! Zdezelowane, znoszone, całosezonowe klapki, jakieś marketowe ochłapy z promocji. Bambosze ze sztucznej wełny, wspaniała kolonia bakterii i smrodu. Tandetne papucio-bambosze w kształcie łap zwierzaka dorwane na targowisku albo chińskim markecie - niechciany prezent gwiazdkowy od zatroskanej ciotki.

Do nich można dołączyć wizerunek rozwichrzonych, układających się w stronki, przetłuszczonych włosów, podkrążone oczy, niedokładnie zmyty makijaż i odpryskujący lakier na paznokciach z dużym odrostem. Tak wyglądamy w domowych pieleszach.


• SKĄD POJAWIŁO SIĘ PRZYZWOLENIE NA NIECHLUJNOŚĆ?

Ja również mogę uderzyć się w pierś i zakrzyknąć "mea culpa!", bo wiem, że zdarza mi się chodzić w ten sposób po domu... W gronie bliskiej rodziny tego wstydu nie czuję (a może powinnam...). Z drugiej strony, gdyby wpadli do mnie niezapowiedziani goście, dalsza rodzina czy nawet obcy ludzie, czułabym się zażenowana swoim wyglądem.
Pomyślmy, jak się prezentujemy, odbierając przesyłki od kuriera czy listonosza. Sądzę, że o naszym widoku w domowych ciuchach potrafiliby wiele powiedzieć i niekoniecznie byłyby to przyjemne komentarze.

Sięgając pamięcią, byłam nauczona oszczędzania lepszych jakościowo, elegantszych ubrań i zakładania ich tylko na uroczyste okazje. Po przyjściu do domu od razu się przebieraliśmy w zwykłe, codzienne rzeczy, które z czasem ulegały coraz większemu wyeksploatowaniu, co było dość zrozumiałe. Czasem zbyt mocno przywiązywaliśmy się do tych ubrań, by móc je ot tak wyrzucić, dlatego cerowaliśmy je i naprawialiśmy. Ta ostatnia nauka była w gruncie rzeczy dobra.

Minęły lata i coś mnie tknęło, by zastanowić się, dlaczego tak się dzieje, że pozwalamy sobie na niechlujny wygląd. Czy to kwestia wychowania? Przyzwyczajenia? A może tego, że wolimy stroić się dla obcych ludzi niż swojej rodziny, partnera czy nawet samych siebie... 


Przyznam, że zawsze imponował mi wygląd starszych ludzi, który na co dzień chodzili skromnie ubrani, ale zawsze w wyprasowanych koszulach i materiałowych (nie dresowych) spodniach, albo klasycznych spódnicach. Wyrażali w ten sposób szacunek do otoczenia, bez względu na to, czy mieli do czynienia z księdzem, lekarzem czy kilkuletnią wnuczką. I w tym uosabiała się ich klasa, dzięki której dodawali też sobie pewności siebie i powagi.


• JAKIE POWINNY BYĆ DOMOWE UBRANIA?

Teraz czas na zabawę pod tytułem: co by było, gdybym była projektantem w firmie z nieograniczonym budżetem, która chciałaby zmienić domowe nawyki ubraniowe Polaków. Na początek podzieliłabym je na trzy typy:
 codzienne,
 nocne,
 robocze.

Ostatnią kategorią raczej bym się nie zajmowała, gdyż tę funkcję z powodzeniem pełnią podniszczone rzeczy, które ludzie na pewno posiadają w swoich domach. (sugerowałabym tylko jeden taki zestaw, schowany w pudełku w garażu albo w piwnicy). 


Ubrania nocne (nightwear, nighties, sleepwear) i codzienne (loungewear*):

 wykonane z przyjemnego w dotyku, przewiewnego materiału, łatwego w konserwacji,
 porządnie wykończone, bez zbędnych dodatków krawieckich,
 ich krój nie powinien prowadzić do opinania się ani uciskania ciała w żadnym miejscu,
• dostosowane do pory roku, a więc pojawiłaby się wersja letnia, zimowa i ewentualnie przejściowa,
 przewidziane dla różnych grup wiekowych: dzieci, młodzieży, dorosłych; ich wygląd i formy odzieżowe byłby z nimi skorelowane.
*Loungewear ma dodatkowo cechy stroju sportowego - w końcu w domu nie tylko "leżymy i pachniemy", ale spędzamy w nim czas dość intensywnie np. na porządkach albo pilnując kilkuletniego dziecka.

Przygotowałam kilka tablic z inspiracjami, które mogą stać się dla kogoś punktem odniesienia w poszukiwaniach. Pamiętajmy o tym, że nie musimy kropka w kropkę kopiować (i koniecznie kupować) pozycji znajdujących się w zestawieniu. Chodziło mi raczej o uchwycenie charakteru samej klasycznej piżamy i domowego stroju. Więcej moodboardów w stylistyce innej niż klasyczna odnajdziecie na moim Pintereście.

I rząd od lewej: 1 | 2 | 3 | 4 II rząd: 5 | 6  | 7 | 8  III rząd: 9 | 10 | 11 | 12 | 13 | 14 - tutaj podobna  IV rząd: 15 | 16 - H&M | 17 | 18

I rząd od lewej: 1 | 2 | 3  II rząd: 4 - Alexis ss 2012| 5 | 6 | 7 III rząd: 8 | 9 | 10 | 11  IV rząd: 12 | 13 | 14 | 15 | 16


• DOSTĘPNY ASORTYMENT I JAKOŚĆ WZORNICTWA

Pod kątem ułożonych tablic z inspiracjami, dokonałam ogólnego przeglądu rzeczy dostępnych stacjonarnie (w moim, rodzinnym mieście) oraz w popularnych sklepach internetowych.

LISTA SKLEPÓW STACJONARNYCH/INTERNETOWYCH DOSTĘPNYCH W PL:

 Victoria's Secret,
 La Perla,
 Simone Perele,
 Gatta,
 Intimissimi,
 Esotiq,
 Triumph,
 Taubert,
 Cawo Frottier,
 DKNY,
 Vamp!,
 Oysho,
 Tk Maxx,
 H&M (jesienią 2015r. pojawiła się kolekcja premium quality),
 COS,
 KappAhl,
 Lunaby,
 Zalando,
• i podobne.

INNE ALTERNATYWY:

• zagraniczne wojaże, które są wspaniałą okazją do nabycia wysokiej jakości produktów, o lepszym wzornictwie, w krajach, gdzie odbywają się wyspecjalizowane pokazy mody (np. bielizny) i panuje długa tradycja koronkarska - chociażby francuskie butiki,
• próba samodzielnego szycia na maszynie, ewentualnie zlecenia swojego projektu sprawdzonej krawcowej albo współpraca z projektantem.


WNIOSKI:

• duży rozstrzał cenowy: albo coś jest tanie i kiepskiej jakości, albo drogie i luksusowe,
• brakuje średniej półki cenowej, która oferowałaby ubrania codzienne i nocne z dobrą proporcją jakości do ceny (dla każdego też ta średnia półka oznacza z resztą co innego),
• krajowe wzornictwo piżam stoi na bardzo niskim poziomie; o tandecie świadczą kiepskiej jakości wykończenia i przaśne nadruki; szkoda, że polscy producenci nie mają takiej finezji przy tworzeniu klasycznych piżam, co bielizny erotycznej, bo na asortyment tego ostatniego działu nie mamy co narzekać (!)
• masowa produkcja (najczęściej w krajach azjatyckich),
• "uniwersalne" kroje przypominają bezkształtne worki,
• niewielka ilość sklepów zajmuje się działem loungewear; zamiast tego najczęściej obecna jest linia basic,
• bardzo ograniczona dostępność dobrych jakościowo pantofli dziennych i nocnych.


Z autopsji wiem, że nie jest łatwo zejść ze ścieżki niechlujności, gdyż jest to najprostsza z możliwych dróg. Zmiana obranego kierunku wymaga wysiłku, samozaparcia i zmiany podejścia do swojego domowo-bieliźnianego anturażu. Najlepiej motywują do tego zakupy dobrych jakościowo ubrań i bielizny, których noszenie sprawia przyjemność i nie wywołuje dyskomfortu. One z pewnością nas zmotywują. Natomiast listę sklepów warto skopiować na dysk i w wolnej chwili przestudiować pod kątem swoich własnych upodobań i możliwości. Ułatwi ona późniejsze poszukiwania.

9 października 2015

Nawrócenie na slow fashion. Ewolucja mojego stylu

Jeśli pewnego dnia odhaczymy wszystkie elementy z ubraniowej listy zakupów, to w krótkim czasie przekonamy się, że pojawiają się nowe. Często granica między potrzebami a zachciankami zaciera się i trudno nawet odróżnić, co jest konieczne do życia, a co stanowi jednie jego chwilową przyjemność. W gąszczu co rusz pojawiających się trendów, trudniej odnaleźć własny, niepowtarzalny styl. Natomiast sam konsumpcjonizm prowadzi do uczucia jednoczesnego niedosytu i przesytu, które jest wyjątkowo dezorientujące. Czy niedawno odkryta postawa slow fashion pozwoli osiągnąć zakupową oraz mentalną równowagę? Czy ułatwi odkrycie własnego stylu? Aby się o tym przekonać, zapraszam do dalszej lektury.


WSTĘP

Slow fashion jest postawą zakładającą racjonalny, zrównoważony stosunek do ubrań. Wiąże się z działaniem proekologicznym. Stoi w opozycji do o wiele częściej używanego sformułowania fast fashion. 


Slow fashion sprowadza się nie tylko do zmian w postaci gruntownych porządków w garderobie, ale także odmiany w sposobie myślenia o ubraniach, w postrzeganiu mody jako takiej. Slow fashion ma sens tylko wtedy, kiedy rozczarowani konsumpcjonizmem, odczujemy prawdziwą potrzebę zaistnienia tego nurtu w swoim życiu. Być może okaże się, że leży on od dawna naszej naturze, a ta w wyniku działania różnych czynników została zagłuszona. 

To nie jest tak, że zapakujemy większość zawartości szafy do worków, pozbędziemy się ich i zaczniemy ot tak cieszyć się zbawiennym wpływem slow fashion. Do tej postawy trzeba dojrzeć. Jest długotrwałym procesem, który wymaga dyscypliny i wytrwałości. W ten temat trzeba się wgryźć, by posmakować go w pełni. Możliwe, że zrozumiecie go lepiej, kiedy opiszę swoją historię.


MOJA HISTORIA

• SZKOLNE LATA

Jako nastolatka większość oszczędności wydawałam na ubrania. Ich kupowanie należało do jednych z moich sposobów na spędzanie wolnego czasu. Po zajęciach w szkole lubiłam wybrać się na tournee po okolicznych lumpeksach, gdzie ochoczo zostawiałam swoje kieszonkowe, a każdy wyjazd do dużego miasta traktowałam jako okazję do zakupów w sieciówkach, których nie było stacjonarnie w moim mieście.

Jeśli chodzi o mój styl, to nie był to spójny wizerunek, raczej wypadkowa tego, co udało mi się znaleźć w lumpeksie. Stąd takie dziwne połączenia jak na drugim zdjęciu od lewej: sportowe buty, puchowa kurtka, czapka z daszkiem, różowa bluza, dżinsowe rybaczki i tunika w kwiaty- taki był mój barwny do zwiedzania.

Archiwum: lata 2008, 2009, 2010

Zdarzało mi się kupować rzeczy pod wpływem chwili, z okazji wyprzedaży czy niskiej ceny za sztukę w second handzie. Nie zwracałam uwagi na składy na metkach, traktowałam je raczej jako ciekawostkę. Najbardziej liczył się dla mnie efektowny wygląd stroju: koronki, falbanki, metaliczna nitka itp. Sądziłam, że im więcej ubrań posiadam, tym większy mam wybór i tym różnorodniej mogę się ubierać. 

W efekcie i tak na co dzień chodziłam w garstce ulubionych rzeczy, co uznawałam za przejaw nudy w swoim stylu. Bardziej interesujące zestawienia komponowałam na potrzeby sesji zdjęciowych na bloga, którego w liceum prowadziłam przez parę lat. Z tamtego okresu pochodzi także najbogatszy materiał zdjęciowy.

Archiwum: 2011, początki blogowania i początek liceum; pierwsze zauważalne nuty stylu retro

Archiwum: 2012; mix stylistyczny

Archiwum: 2012; okres eksperymentów ze stylem i zajęcie się przeróbkami ubrań

Archiwum: 2012; zwrot ku stylowi klasycznemu z nutą retro

Widać, że przez okres liceum mój styl ubierania ewoluował. Początkowo był zbyt chaotyczny, by móc w nim wyróżnić główne nurty inspiracji. Od kiedy pamiętam miałam jednak pociąg do rzeczy retro. Znajdowałam je w starej szafie babci albo w kartonach na strychu. Miksowałam ubrania z lumpeksów z rzeczami z sieciówek. Czasami je przerabiałam. Coraz częściej dokonywałam też zakupów przez internet i wymieniałam się ciuchami z innymi dziewczynami.


Archiwum: 2013; matura i najdłuższe wakacje; retro, kobiecość, spódnice i sukienki, z których już później nie rezygnowałam

Byłam chomikiem i namiętnie gromadziłam ubrania. Najgorszy był proces sprzątania, który potrafił mi zająć czasem kilka dni! Tak, aż tyle. Kto zmierzył się z problemem ogromnej ilości rzeczy, ten wie, jak bardzo wyczerpująca jest ich segregacja i znalezienie takiego sposobu ich ułożenia na ograniczonej przestrzeni, żeby szafa się domykała. Nie muszę chyba wspominać, że ubrania dosłownie się z niej wylewały i wyprosiłam od rodziców zakup drugiej szafy. A na liście zakupowej dodałam nowe wieszaki, choć to i tak nie wystarczyło, bo nawet wieszając kilka rzeczy na jednym wieszaku, część z nich (z braku miejsca) nadal trzymałam w workach.


• STUDIA

Archiwum: jesień 2013 i późniejsze; przeprowadzka do Warszawy; wybrane artystyczne prace; brak czasu na kontynuowanie blogowania

Po ukończeniu szkoły średniej, z pokaźnym garderobianym dorobkiem, przeprowadziłam się do dużego miasta. Nauka  w szkole projektowania ubioru nauczyła mnie sprawdzania składu na metkach i jakości wykończenia. Po lumpeksach nadal chodziłam, ale już nie z zamiarem stylizowania sesji na bloga (z czasem go porzuciłam). Nauczyłam się szyć, dzięki czemu większość poprawek krawieckich byłam w stanie zrealizować sama. Mniej więcej w tym okresie zaczęłam poszerzać swoje modowe zainteresowania o czytanie książek z tej dziedziny. Powróciłam przy tym do zwyczaju noszenia garstki ulubionych, nie do zdarcia ubrań. Dziś nazwałabym je swoją capsule wardrobe.

Archiwum: 2014 i początek 2015; wybrane prace odszywane na zajęciach lub upinane szpilkami na manekinie;  rekonstrukcja sukni empirowej; wypruwanie żył na kursie rysunku

Nieco ponad rok temu trafiłam na niepozornie wyglądające "Lekcje Madame Chic" autorstwa Jeniffer L. Scott, do której wracałam później jeszcze kilkukrotnie. Ta książka jako pierwsza zainspirowała mnie do przyjrzenia się zawartości swojej szafy. O ile pamiętam, skończyło się na przekazaniu jednego worka na cele charytatywne. Z większą ilością nie byłam w stanie się wtedy rozstać. Problem nadmiaru ubrań pozostał, ale proces zmian już się dokonywał. Przebiegał dość powoli, stopniowo. 


• ZMIANY

Nadszedł czas kolejnej przeprowadzki. Pakowanie samych ubrań zajęło mi kilka dobrych godzin i uświadomiło mi, że rzeczywiście zgromadziłam zbyt dużą ilość rzeczy. Czułam się osaczona przez ich nadmiar. Byłam stale nienasycona. Po odhaczeniu wszystkich rzeczy z tzw. listy życzeń, komponowałam kolejną, bo w mgnieniu oka pojawiały się kolejne pragnienia, kolejne musisz-to-mieć. Jak wiecie z poprzedniego artykułu, od sierpnia 2014r. kupiłam 25 sztuk ubrań, co nie było może zawrotną liczbą, ale nie rozwiązywało także problemów z niedomykającą się szafą.

Remedium na moje bolączki okazały się blogi o minimalizmie i życiu slow. Najlepiej przemawiały do mnie treści Anny Mularczyk-Meyer, autorki Prostego bloga i książki "Minimalizm po polsku". Czytałam także bloga Tofalarii i Style Digger. Autorka tej ostatniej strony kilka miesięcy temu wydała autorską pozycję pt. "Slow fashion - modowa rewolucja", którą zrecenzowałam tutaj. Ta lektura przypieczętowała proces zmian, jaki dokonywał się w moim postrzeganiu mody. Szereg innych stron poświęconych tej tematyce znajdziecie w lewej kolumnie bloga zatytuowanej "Wartościowe".


• OCZYSZCZENIE

Z zewnątrz wyglądało to następująco: przez ostatnie wakacje, tydzień po tygodniu selekcjonowałam i pozbywałam się kolejnych worków ubrań. Musiałam przejść swoiste katharsis. Moje działanie polegało przede wszystkim na zadawaniu sobie pytań i odejmowaniu. (Myślę, że w tej chwili jest to jakieś 4/5 pierwotnej zawartości mojej garderoby, choć jeszcze nie powiedziałam ostatniego słowa w tej sprawie!). Nie żałowałam, że się z nimi rozstaję, choć bolała mnie świadomość, iż kiedyś na te rzeczy wydałam dziesiątki złotych... Nauczyłam się nie okazywać sentymentu do ubrań i łatwiej pożegnam się z rzeczami, które pod jakimś względem mi nie pasowały. Nawet tych najulubieńszych, które z czasem zaczęły być na przykład za małe albo za ciasne. To zaskakujące, ale w swojej szafie nadal chomikowałam rzeczy, które nosiłam na początku gimnazjum!

Bądź co bądź, gruntownie oczyściłam swoją szafę, w której po raz pierwszy od niepamiętnych czasów pojawiła się wolna przestrzeń. Dzięki temu szybciej mogłam dotrzeć do rzeczy, które naprawdę lubię. Nauczyłam się odsiewać ziarna od plew. Pozbyłam się większości biżuterii z nieszlachetnych materiałów, choć w szkatułce nadal mam kilka sztucznych egzemplarzy. Odstąpiłam od idei chodzenia w niewygodnych, obcierających butach. Zrozumiałam, że mniejsza ilość ubrań lepiej pobudza kreatywność, niż półki uginające się od nadmiaru. Oczywiście liczba pustych wieszaków znacznie wzrosła i spora część z nich stała się zupełnie zbędna.

Początkowo obawiałam się, czy taka ograniczona liczba rzeczy wystarczy na moje potrzeby. (To zrozumiałe, że bałam się efektów tego, czego nigdy wcześniej nie próbowałam). Po czasie okazało się, że dobrze czuję się z tą ilością, a mój styl wcale nie jest nudny, tak jak wcześniej mi się wydawało. Mimo pozbycia się większości ubrań, które mi w jakimś sensie nie odpowiadały, nadal mam zapełnioną szafę, co nie popycha mnie do kolejnych, impulsywnych zakupów. To miła odmiana od nużącego przesytu. Nie mam także kompleksu pt. "mam za mało ubrań". Wolałabym zamiast tego określenie: "mam wyselekcjonowane ubrania".

Obecnie: październik 2015; przeprowadza do Poznania i początek nowych studiów nie związanych ze sztuką

Dzięki wpływowi slow fashion, mój styl wreszcie zaczął się krystalizować i dojrzewać razem ze mną. Jestem w stanie lepiej określić, co mi się podoba, a co nie. Znalazłam swoje ulubione kroje i fasony. Charakter swojej garderoby dostosowuję do życia, jakie naprawdę prowadzę, a nie, jakie sobie wymarzyłam. (Nie potrzebny mi szereg imprezowych sukienek, skoro rzadko na nie chodzę). Oczywiście nie byłabym sobą, jeśli nie zrobiłabym spisu wszystkich rzeczy, jakie posiadam w szafie oraz ich ilościowy bilans. (Może kiedyś się nim z Wami podzielę, ale jeszcze nie teraz).


• JAKOŚĆ

Poza tym, zaczęłam doceniać jakość rzeczy, które w przeszłości przypadkowo znajdowałam na strychu a pochodziły sprzed kilkudziesięciu lat. Mam ich kilka w swojej obecnej szafie i mimo upływu czasu wyglądają jak nowe. Pod względem jakości stałam się z resztą jeszcze bardziej wybredna niż kiedyś. W związku z tym mierzi mnie widok rzeczy, których jakość wyraźnie odstaje od pozostałej i to je będę w kolejnych tygodniach selekcjonować.

Co do list życzeń, kontynuuję ich tworzenie z tą różnicą, że znajdują się na niej rzeczy, których naprawdę potrzebuję. Przykładowo na nadchodzący sezon: ciepłą, dwuwarstwową czapkę oraz porządną, puchową kurtkę z kapturem i paskiem w talii. Nurt slow fashion zachęca do poszukiwania informacji o materiałach czy o filozofii projektowania marek odzieżowych. Bardzo prawdopodobne, że mój proces poszukiwania znacznie się przez to wydłuży, ale będzie też sprzyjać rzadszym, a konkretniejszym zakupom. Sprawię, że nowy zakup będzie, zaiste, celebracją. Najważniejsze jest to, abym nie wróciła do starych nawyków i znów nie zawaliła szafy kilogramami niepotrzebnych, źle dopasowanych ubrań.

Marzy mi się, że jako pracująca już na pełen etat kobieta, wypełnię swoją szafę wysokogatunkowymi ubraniami i dodatkami z naturalnych, szlachetnych materiałów. 


DEKLARACJA

Zastanawiałam się nad tym, by podjąć roczne wyzwanie nie kupowania ubrań, ale stwierdziłam, że radykalne rozwiązania nigdy nie kończyły się u mnie dobrze. Nie pójdę w ilościowe ograniczenia typu: W kolejnym roku kupię tylko 10 sztuk ubrań, bo nie o liczby tu chodzi, a o jakość kupowanych ubrań, która swoją drogą i tak wpłynie na zakup ograniczonej liczby rzeczy. Z drugiej strony nie chciałabym dawać sobie niewidzialnej furtki do zakupowego wyżycia się.
Zdecydowałam zatem, że w następnym roku, a więc do października 2016r.:

1. Nie dopuszczę do sytuacji, gdzie wszystkie oszczędności przeznaczę na nowe ubrania/obuwie/dodatki/kosmetyki.
2. Nie będę chodzić do centrów handlowych w okresie wyprzedaży i będę unikać spontanicznego wchodzenia do sklepów z ubraniami.
3. Nie będę kupować ubrań i butów przez Internet (chyba że wcześniej mierzyłam te same stacjonarnie).
4. Będę kupować tylko to, co przymierzyłam i co w pełni spełnia moje oczekiwania względem jakości: składu na metce, kroju, wykończenia, detalów, rozmiaru, stanu oraz stylu życia, jaki prowadzę (żadnych kompromisów).
5. Zamiast cotygodniowego tournee po second handach, w tym czasie będę pisać nowe artykuły na bloga.


Chciałabym swoją postawą dawać dobry przykład. Możliwe, że moja historia także Ciebie zainspiruje do zmian. Sięgniesz po którąś z książek, o których tu wspomniałam, zainteresujesz się nurtem slow fashion i znajdziesz swoich mentorów. Może spróbujesz sformułować własne roczne postanowienie. Każdy moment na zmiany jest dobry. Postawa slow potrafi rozprzestrzenić się na inne dziedziny życia i uczynić je bardziej wyjątkowym. Dopóki nie spróbujesz, nie przekonasz się.

18 września 2015

Analiza wydatków - dlaczego warto?


Czy wiesz, ile w ostatnim roku wydałaś na ubrania, dodatki i kosmetyki? Czy masz wyrobiony nawyk systematycznego spisywania wszystkich poczynionych wydatków? A może nie robisz tego celowo, aby móc żyć w nieświadomości i nie budzić w sobie wyrzutów sumienia... Jeśli na wszystkie te pytania odpowiedziałaś "nie", to ten artykuł dedykuję właśnie Tobie.


 DLACZEGO WARTO?

Taki spis potrafi nie tylko bezlitośnie obnażyć wszystkie zakupowe grzeszki, ale, o dziwo, posiada także pozytywny wpływ na sferę wydatków. Zyskać można bardzo wiele, a najważniejszymi korzyściami płynącymi z prowadzenia analiz wydatków są:

- świadomość tego, co kupujesz,
- nauka systematyczności,
- lepsze planowanie kolejnych wydatków,
- wiedza, gdzie w razie potrzeby szukać oszczędności.


Przez ostatni rok, jeszcze przed założeniem tego bloga, dokładniej od sierpnia 2014r., eksperymentalnie zaczęłam prowadzić w Excelu spis wydatków. Skąd pomysł na stworzenie takiego zestawienia? Wiedziałam, że wydaję dużo, dlatego chciałam poznać, jakie są to faktycznie kwoty. Byłam też ciekawa, jakie wnioski wyciągnę na sam koniec. 

Przyznam, że tworzenie tej listy było długie i mozolne, musiałam pilnować, aby zabierać każdy paragon, a jeśli go nie dostałam lub zapomniałam o tym, to na bieżąco spisywać wydatki. Po kilku tygodniach ten nawyk wszedł mi w krew i każdego kolejnego miesiąca tworzyłam na komputerze nowe podsumowanie miesiąca. 


 JAK ZACZĄĆ?

Wypracowałam sobie schemat, który może zaadaptować każda z Was. W Excelu, do obsługi którego nie potrzebna jest zaawansowana wiedza, wpisywałam każdą kupioną rzecz. Tworzyłam tabelę z kilkoma rubrykami, określałam w nich:
- kategorię (np. Dodatki),
- nazwę (np. duży szal bordo z frędzlami),
- markę lub nazwę sklepu,
- cenę,
- datę zakupu (miesiąc i rok).
Na końcu znajdowało się wyróżnione graficznie kwotowe podsumowanie oraz wykres kołowy ze wszystkimi wydatkami z podziałem na kategorie. Wykresy lepiej oddziałują na wyobraźnię.


 MOJE ROCZNE WYDATKI - ANALIZA

Z racji poruszanej tu tematyki, nie będę analizować kwestii wydatków na jedzenie, opłaty, komunikację, przybory artystyczne, higienę itd. Rubryką, nad którą chciałabym się dziś pochylić są "Kobiece rzeczy". Pod tą zagadkową nazwą kryje się kilka kategorii: Ubrania, Dodatki i biżuteria, Obuwie, Bielizna, Kosmetyki i akcesoria oraz Konserwacja. Na poniższym wykresie znajduje się ich uogólniony kosztorys:




 UBRANIA
Przez rok kupiłam 25 sztuk ubrań,z czego 6-ciu się pozbyłam. Nie jest to wygórowana liczba. Najchętniej kupowałam sukienki (6), koszule (4), spódnice (4), leginsy (3) i t-shirty (3). Zauważyłam, że mój styl podążył w kierunku bardziej kobiecego, klasycznego z nutką casualu. Ubrania kupowałam głównie w second handach, Lidlu, H&M, Decathlonie oraz przez Internet. Bardzo polubiłam jakość basicowych ubrań w Lidlu, szczególnie bawełnianych. Połowa rzeczy kupionych w sieci okazała się nietrafiona. 

Średnio miesięcznie na ubrania wydawałam: ok. 60 zł, a więc: średnio.


 DODATKI I BIŻUTERIA
Moja szkatułka wzbogaciła się o dwa srebrne przedmioty: 1 pierścionek (biżuteria autorska) i 1 wisiorek (lokalny jubiler). Na szyi gościły u mnie dwa nowe nabytki: 1 szal i 1 apaszka (second hand). Dwoma bardzo trafnymi i jednocześnie nisko kosztowymi zakupami okazały się: 1 futerał na smartfona (Internet) oraz 1 torba na zakupy (Rossmann). Zdecydowałam się również na zakup online dwóch rzeczy vintage: 1 skórzanej torebki i 1 czapki z wełny i alpaki. Oba z nich okazały się nietrafione przez słabą jakość, o której przekonałam się w trakcie użytkowania. Duża ilość posiadanych rzeczy wymogła na mnie zakup 20 sztuk wieszaków na ubrania (Agata Meble).

Średnio miesięcznie na dodatki i biżuterię wydawałam: ok. 40 zł, a więc: średnio.


 OBUWIE
W ciągu roku kupiłam 5 par butów, z czego 2-óch się pozbyłam. Były nimi: 1 sandałko-koturny (Lasocki, CCC), 2 pary butów sportowych (Lidl, Adidas), 1 klapki na basen (Decathlon), 1 skórzane półbuty (Ryłko). Pierwsza para okazała się zakupem poczynionym pod wpływem chwili, nie przepadam za butami wyższymi niż 8cm, rzadko je nosiłam i w końcu się ich pozbyłam. Bardzo rozczarowała mnie jakość sportowego obuwia z Lidla, które okazało się kiepsko wykończone i dodatkowo podczas standardowego czyszczenia, znajdująca się w środku gąbka trwale zafarbowała biały wierzch buta (nienawidzę takich sytuacji). Najczęściej chodziłam w butach z Adidasa i to płaskie obuwie najchętniej nosiłam w ciągu ostatniego roku.

Średnio miesięcznie na obuwie wydawałam: ok. 15zł, a więc: bardzo mało.


 BIELIZNA
Roczny bilans zakupów przedstawia się następująco: 4 pary staników (2 pary wyrzuciłam), 9 par majtek, 11 par skarpetek, 9 par rajstop, 4 podkoszulki i 1 halka. Kupowałam je w: Outlecie Calzedonii, Simone Perele, Tk Maxxie, Lidlu, H&M-ie, Rossmannie, Internecie. 2/3 wydatków poczynionych w tej kategorii stanowiły 2 pary biustonoszy. Gdyby ktoś mi wcześniej powiedział, że wydam 300zł na jeden stanik, to pewnie popukałabym się w głowę. Dopiero braffiterka uświadomiła mi, jak źle dobraną bieliznę nosiłam. Jakość staników Simone Perele była nie do porównania z poprzednimi modelami, które dość szybko wyrzuciłam. W najbliższym czasie planuję zakup nowego modelu. W Outlecie Calzedonii znalazłam dobrej jakości kryjące rajstopy, a w Lidlu wygodne, bawełniane, basicowe podkoszulki. W Tk Maxx trafiłam na eleganckie, dobre jakościowo majteczki. Rozczarowała mnie natomiast jakość skarpetek w H&M, choć dotąd byłam z nich zadowolona.

Średnio miesięcznie na bieliznę wydawałam: ok. 80zł, a więc: dużo.


 KOSMETYKI I AKCESORIA

  KOLORÓWKA
Było jej bardzo, bardzo wiele, łącznie 37 sztuk. Lista jest dość długa. Przykładowo w ciągu roku kupiłam: 6 eyelinerów, 5 paletek cieni do powiek, 3 korektory, 3 szminki, 3 róże, 2 rozświetlacze, itd. Kupowałam je stacjonarnie (Rossmann, Drogeria Natura, Golden Rose) oraz (zdecydowanie częściej) online (Mintishop, Allegro). W ostatnim roku polubiłam polskie marki: Kobo, My Secret, Golden Rose, Lovely, Inglot.

Na swoje usprawiedliwienie mogę dodać, że większość kolorówki, którą poprzednio miałam, traciła w ostatnim roku swoją datę ważności. Nie używam kosmetyków kolorowych po terminie, dlatego wymieniłam niemal każdą pozycję w "kuferku". Poza tym, lubię makijaż i stał się on jednym z moich pasji...

  PIELĘGNACJA
W ostatnim roku prowadziłam dość minimalistyczną pielęgnację, choć przyznam, że brakowało mi w tej sferze regularności. Zwykle zużywałam poprzednio zgromadzone zapasy. Z dziedziny naturalnych produktów zaopatrzyłam się w: 1 nierafinowane masło shea, 1 czarne mydło + rękawicę kessę, mydło aleppo 24% oraz 1 ałun. Najsłabsze działanie z nich miał ten ostatni, którego pozbyłam się z kretesem. Przez rok kupiłam 7 szamponów (Alterra z granatem, ulubieniec) i 3 maski do włosów (Biovax Gold, ulubieniec). W przypadku pielęgnacji twarzy, rozczarowały mnie 3 kremy (Alterra, Himalaya).

  DODATKI KOSMETYCZNE
Cóż, aż 18 pozycji, a więc bardzo dużo. W tym roku świadomie poszerzyłam swoją kolekcję akcesoriów do makijażu o 14 pędzli (Zoeva, Glambrush, Real Techniques, Sigma). Najczęściej kupowałam je przez Internet (Mintishop- łącznie aż 5 zamówień). Oprócz tego wymieniłam starą wersję 1 szczotki do włosów Tangle Teezer na nową wersję kompaktową, która bardzo dobrze się sprawuje. Dbałam także o organizację tej gromadki, kupując 1 tubę na pędzle (Glambrush) i 2 organizery (Allegro).

  PERFUMY
W tej podkategorii pojawiła się tylko jedna pozycja: 1 woda toaletowa (L'Occitane).

Średnio miesięcznie na kosmetyki i akcesoria wydawałam: ok. 200zł, a więc: bardzo dużo.


 KONSERWACJA
Uważam, że ta kategoria zasługuje na wyróżnienie, z uwagi na to, że wydłuża żywotność ubrań i dodatków. Te wydatki sprowadziły się do zakupu: 1 golarki do ubrań (Rossmann), 5 par wkładek do butów (CCC), 4 kremów/impregnatów do pielęgnacji skóry (CCC, Ryłko), 3 rolek do ubrań (H&M, Rossmann), 3 pokrowców na ubrania (Agata Meble, Kaufland) i 2 organizerów (Allegro). W tym zestawieniu doliczyłam także dwie usługi: 1 czyszczenie chemiczne w pralni i 2 wymiany fleków u szewca.

Średnio miesięcznie na konserwację wydałam: ok. 10zł, a więc: bardzo mało.



 OSTATECZNE PODSUMOWANIE

Poza korzyściami, wspomnianymi na samym początku artykułu, doszłam do kilku dodatkowych przemyśleń, które być może zachęcą Cię jeszcze bardziej do prowadzenia własnego arkusza z wydatkami:

A) Wiem, które wydatki powinnam okiełznać.
WNIOSEK: będę dążyć do poziomu średni w średnich miesięcznych wydatkach w każdej z "kobiecych" kategorii.

B) Lepiej znam swój gust: wiem, jak zmienia się mój styl, jakie części garderoby polubiłam, jakie fasony butów częściej nosiłam.
WNIOSEK: wiem, czego szukać w sklepach przy kolejnych zakupach, co pozwoli mi zaoszczędzić czas.

C) Trudno mi dobrze dopasować ubrania przez Internet, przez co kilkukrotnie się nacięłam.
WNIOSEK: nie będę kupować ubrań i dodatków online, chyba że takie same mierzyłam stacjonarnie.

Myślę, że taka analiza wydatków (w ujęciu miesięcznym i rocznym) jest zgodna z nurtem slow fashion, o którym wspominałam w tym artykule. Czuję, że z każdym tygodniem coraz bardziej przekonuję się do jego zasad i udaje mi się lepiej wcielać je w życie. Slow fashion jest trochę jak kropla wody, która drąży skałę. Na temat jego wpływu planuję w przyszłości osobny wpis. Tymczasem będę kontynuować tworzenie miesięcznych spisów wydatków.

13 września 2015

Bolączki branży odzieżowej - "The true cost"


Tytułowy dokument został zareklamowany jako przełomowy, z którym każdy konsument powinien się zapoznać. Czy obejrzenie go sprawi, że zaczniesz bardziej podejrzliwie patrzeć na zakupy w sieciówkach? Czy wywoła on swego rodzaju oświecenie w Twoim umyśle? A może na jakiś czas stracisz ochotę na zakupy, by móc na spokojnie przyswoić sobie nowe informacje?


WSTĘP

"The true cost", mający swoją premierę 29 maja 2015r., wyreżyserował Amerykanin Andrew Morgan. Sfinansowano go dzięki stronie Kickstarter. Autor przedstawił w nim niektóre z największych problemów odzieżowego przemysłu. Podkreślam, niektóre, ponieważ w tym 1,5-godzinnym filmie trudno zawrzeć je wszystkie, co jest zrozumiałe. Krytyczny stosunek Morgana do branży mody obrazują liczne przykłady, które podzieliłam na trzy kategorie:


A) wpływ na społeczeństwo:

• katastrofy budowlane w fabrykach prowadzące do śmierci i kalectwa wielu ludzi, m.in. w Rana Plaza w Bangladeszu,
• degradacja środowiska i szkodliwa produkcja, które przyczyniają się do chorób u pracowników i miejscowej ludności, a także u dzieci, które zaczęły rodzić się z upośledzeniami fizycznymi i psychicznymi,
• walka pracowników fabryk o płacę minimalną (living wage), w niektórych miejscach prowadząca do pacyfikacji przez władze,
• łamanie praw człowieka przez właścicieli fabryk i nielegalne wykorzystywanie dzieci do pracy,
• chwyty marketingowe korporacji odzieżowych, które utwierdzają w przekonaniu, że to materializm czyni nas szczęśliwymi ludźmi (jako przykład: vlogerki i ich haule zakupowe),

B) wpływ na środowisko naturalne:

• degradacja środowiska naturalnego przez pestycydy i herbicydy stosowane przy uprawach bawełny,
• "Przemysł odzieżowy jest na 2. miejscu po przemyśle naftowym pod względem ilości produkowanych zanieczyszczeń"; powstawanie w krajach trzeciego świata olbrzymich wysypisk, które zatruwają glebę, powietrze i wodę,
• genetyczne modyfikowanie roślin przez firmę Monsanto (dla mnie argument słabo powiązany z problemami branży odzieżowej),

C) wpływ na gospodarkę:

• negatywne zjawisko fast fashion, związane z kontrowersyjnym rynkiem dostaw,
• cięcie kosztów i przenoszenie produkcji do słabo rozwiniętych krajów, które prowadzą do wzrostu zysków właścicieli korporacji odzieżowych,
• wzrost konsumpcji w krajach rozwiniętych.


Jako pozytywne działania, Morgan określił:
• ruchy fair-trade i powstawanie etycznych firm odzieżowych,
• dyskusje społeczne,
• produkcję bawełny organicznej.


MOJE WNIOSKI

Tytułowa pozycja nie jest pierwszym filmem, dotykającym problematyki produkcji ubrań, jaki miałam okazję oglądać. Powiem więcej- na zajęciach CSR (Corporate Social Responsibility) widziałam o wiele drastyczniejsze obrazy, przy których co wrażliwsi mogliby zemdleć lub zwymiotować. Tak, "The true cost" nie jest najbardziej drastycznym dokumentem, jaki znajduje się w sieci, choć nie twierdzę, że przedstawione cierpienia ludzkie nie chwytają za serce. Widza, który nigdy wcześniej nie widział podobnych scen, może szokować.

Andrew Morgan podszedł jednak tendencyjnie do produkcji tego filmu, zestawiając ze sobą skrajnie różne obrazy (np. z jednej strony brudne fabryki w Bangladeszu, z drugiej lśniące czystością sklepy sieciowe w Ameryce), co ewidentnie razi. "The true cost" jest przewidywalny i od razu widać, że miał zrobić w mediach wiele szumu. Według zamysłu twórcy, winnym zaistniałym problemom jest obecny system gospodarczy, czyli kapitalizm. Mimo to, autor nie podał propozycji realnych działań, które mogłyby doprowadzić do poprawy sytuacji w branży.



• JAK ROZWIĄZAĆ ZAISTNIAŁE PROBLEMY SPOŁECZNE W BRANŻY?

Skoro reżyser "The true cost" nie zmierzył się z tym kluczowym pytaniem, spróbuję podjąć to wyzwanie i rozważyć, czy istnieją realne sposoby na zażegnanie kłopotów branży odzieżowej, związanych z wpływem na społeczeństwo i gospodarkę.

Kampanie reklamowe, petycje i dyskusje społeczne nagłaśniają istnienie problemów wśród społeczeństw, nie zdających sobie sprawy, jak trudne jest szycie ubrań. Niewiele jednak realnie ze sobą wnoszą. Powtórzę: według Andrew Morgana winny jest kapitalizm. Tylko rewolucja byłaby w stanie obalić ten system, a jak wiemy z historii, one nigdy nie obywały się bez rozlewu krwi.

Jaki inny charakter światowej gospodarki miałby zapanować? Czy mielibyśmy się cofnąć do czasów, kiedy jedynym miejscem wyrobu ubrań byłyby lokalne zakłady rzemieślnicze np. szewca czy krawca? Gdzie podziałyby się nowoczesność i innowacyjność, które wzmacniają pozycję każdej branży na rynku? A wreszcie czy możemy naruszać niezależność danego państwa i cokolwiek na nim wymuszać opinią międzynarodową? 


• KTO JEST W STANIE ZARADZIĆ TYM PROBLEMOM?

Czy przeciętny zjadacz chleba, taki jak Ty czy ja, może coś zrobić? Czy może własnymi rękami zmienić system gospodarczy i, jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki, zlikwidować całą niesprawiedliwość w świecie mody? Wymagałoby to nadzwyczajnego w skali świata porozumienia i solidarności ponad narodami.

Społecznicy, działacze, darczyńcy i wolontariusze powiedzieliby, że jest to możliwe, ponieważ w ludziach drzemie siła i zmiany warto zaczynać od samych siebie. Uważam, że przemiany w tej branży, o ile nastąpią, będą jedynie efektem dobrej woli ludzi, którzy są wrażliwi na krzywdę innych. Nie neguję ich szczytnych ideałów, dobrych chęci i zapału do działania. Skrycie podziwiam ich za odwagę i chęć przeciwstawienia się systemowi.

(Niektórzy mogliby teraz powiedzieć, że to czcze gadanie i sama mogłabym się włączyć w aktywne działania. Owszem, działam, pisząc chociażby ten artykuł. Z tą problematyką zetknęłam się już nie pierwszy raz. Od kiedy przekroczyłam próg szkoły projektowania, przestałam jednak żyć ideałami i złudzeniami. Udział w wykładzie przedstawicieli organizacji Clean Clothes Polska z pracownikami z Kambodży czy książka Magdaleny Płonki "Etyka w modzie" pozwalają szerzej spojrzeć na kontrowersyjne kwestie w modzie. ).

Trudno nie odnieść wrażenia, że jesteśmy trybikami w wielkiej machinie. Kto dysponuje środkami, by móc dokonać zmian w skali globalnej? Unia Europejska, międzynarodowe stowarzyszenia i organizacje? A może właściciele koncernów odzieżowych, którzy dobrowolnie zrezygnowaliby z części swojego zysku? Mówi się przecież, że dzisiaj korporacje znaczą czasem więcej niż pojedyncze państwa. Czy to w ogóle możliwe? Czy da się zaradzić tym złożonym problemom?


• DO CZEGO DOPROWADZIŁOBY USTANOWIENIE PŁACY MINIMALNEJ W BANGLADESZU I KAMBODŻY?

Puśćmy wodze fantazji i wyobraźmy sobie, że pracownicy fabryk odzieżowych w Bangladeszu i Kambodży uzyskali gwarantowaną płacę minimalną. Co dalej? Pamiętajmy, że branża mody to system naczyń połączonych, w tej dziedzinie nie ma sytuacji win-win. Aby ktoś miał, trzeba komuś zabrać.

• w wyniku podniesienia płacy pracownikom fabryk, korporacje odzieżowe zostają zmuszone do wpisania tego w koszty ubrań, których ceny znacząco wzrastają,
• sprzedaż w sklepach sieciowych w rozwiniętych krajach zaczyna automatycznie spadać, bo ludzie nie są skłonni wydawać więcej na ubrania,
• właściciele fabryk, korporacje odzieżowe i ich podwykonawcy, aby sprostać oczekiwaniom klientów, przenoszą się ze swoją produkcją do ościennych krajów, w których płaca minimalna nie obowiązuje, by móc nadal produkować tanie ubrania,
• ci sami pracownicy, którzy wywalczyli płacę minimalną w Kambodży i Bangladeszu tracą pracę, 
• rośnie bezrobocie, a problem wyzysku pracowników zostanie, tylko przenosi się na teren innego państwa z przekupnym rządem, raczkującym prawodawstwem i tanią siłą roboczą.


• DO CZEGO DOPROWADZIŁOBY MASOWY BOJKOT SIECIÓWEK?

Teraz wyobraźmy sobie, że świadomość ludzi na temat produkcji odzieży w Kambodży i Bangladeszu wzrosła na tyle, że zaczynamy wywierać naciski na właścicieli korporacji odzieżowych i w masowym proteście przestajemy na dłuższą metę kupować ubrania w sieciówkach:

• właściciele korporacji prowadzą kampanię w mediach i społeczeństwie, którą opinia publiczna traktuje jako cyniczną próbę wybielenia swojego wizerunku,
• przychody sieciówek systematycznie spadają,
• właściciele korporacji odzieżowych zostają zmuszeni do ograniczenia produkcji, 
• pracownicy fabryk zostają wyrzuceni na bruk, ponieważ nigdzie indziej ze swoimi umiejętnościami nie znajdą pracy,
• w skali globalnej przychody branży mody maleją,
• stopniowo zostaje ograniczona liczba etatów, nie tylko w fabrykach, ale także dalszych łańcuchach przemysłu, w tym firmach znajdujących się w Europie i Ameryce i pracę traci co X. osoba w branży odzieżowej,
•  bezrobocie rośnie, konieczne staje się przebranżowienie dużej liczby ludzi, co wymaga od rządów krajów dodatkowych nakładów pieniężnych.


• DLACZEGO TO SIĘ NIE UDA?

• GLOBALIZM

Globalizacja utrudnia rozwiązanie najważniejszego z poruszonych problemów, jakimi są skutki społeczne. Dlaczego? Dotyczą one zbyt wielkiej rzeszy ludzi, a odpowiedzialność za cierpienie ludzi w fabrykach zdaje się w tej "globalnej wiosce" jakby rozmywać. (Nie jest to bynajmniej próba uspokojenia własnego sumienia). Nikt nie chce przejąć moralnej odpowiedzialności za bycie rewolucjonistą. Nikt nie chce zostać obarczony winą za negatywne konsekwencje wprowadzonych w gospodarce zmian, bo takie z pewnością by się pojawiły. Trudno jest cokolwiek narzucić i, jeśli do rewolucji gospodarczej by doszło, to nie będzie łatwo utrzymać jej w ryzach.

• NACJONALIZM

Problemy szwaczek w Bangladeszu i Kambodży są dopiero wierzchołkiem góry lodowej. Warto, abyśmy szerzej spojrzeli na tę sytuację. Utarło się przekonanie, że to w dalekoazjatyckich fabrykach panuje wyzysk pracowników i niesprawiedliwość. Nie musimy szukać daleko, bo w naszym własnym kraju! Kto pamięta sytuację sprzed roku, jaka miała miejsce w szwalni Trend Fashion w Myślenicach? W tym mieście ten zakład pracy jeszcze funkcjonuje, czego nie można powiedzieć o dawnym zagłębiu włókienniczo-odzieżowym Polski, czyli województwie łódzkim. Ilu Łodzian straciło pracę przez to, że produkcja przeniosła się do krajów azjatyckich? Ilu ludzi musiało się przebranżowić albo wyemigrować? Mówi się, że było to efektem przemian ustrojowych po 1989r., kiedy to upadały nierentowne fabryki. Dokądś ta produkcja odzieży musiała się jednak przenieść...

Kondycja branży modowej w Polsce jest w opłakanym stanie i nic dziwnego, że nie zastanawiamy się, co dzieje się z ludźmi tysiące kilometrów stąd ani jak faktycznie moglibyśmy pomóc, gdyż zaprzątają nas własne, lokalne problemy. Kogo powinniśmy wspierać- rodzimy przemysł odzieżowy czy produkcję ulokowaną daleko stąd? Sądzę, że jako kraj w tym momencie nie jesteśmy w stanie zmienić sytuacji kambodżańskich i bangladeskich pracowników, nie zatroszczywszy się uprzednio o swoich rodaków.

• WYZYSK

Branża mody opiera się na wzajemnym wyzysku. Tych poszkodowanych, nie tylko w Azji, ale też w Europie jest bardzo wielu. Jakiś czas temu został nagłośniony dość wstydliwy (dla pracodawców!) i częsty proceder zatrudniania ludzi w branży odzieżowej (dodajmy- nad Wisłą), uwaga, ZA DARMO! Pracownice w Bangladeszu otrzymują wynagrodzenie w wysokości 3$ dziennie, a wielu, szczególnie młodych Polaków, pracuje w tej branży za przysłowiową figę z makiem, nie otrzymując pensji! O tym mało kto głośno mówi.



• ZAKOŃCZENIE

Czy jest możliwy zakup ubrania:
 uszytego z przyjaznego człowiekowi materiału i dodatków krawieckich, wykonanych z poszanowaniem środowiska naturalnego,
• jednocześnie wyprodukowanego fair-trade przez godnie opłacanych pracowników,
• oraz na który byłoby nas stać?

Chciałabym w to uwierzyć. Niestety, to tylko utopia... Współczuję głównej bohaterce filmu pracującej w fabryce odzieżowej, bo bardzo prawdopodobne, że jej córka z braku innych możliwości zatrudnienia także zostanie szwaczką. I tak błędne koło się zamyka. Pewnym jest, że od kupowania ubrań nie uciekniemy. W końcu stanowią one jedną z najbardziej podstawowych potrzeb człowieka.