23 października 2015

Makijaż jest sztuką





Zmywalna sztuka wizualna, którą codziennie oglądamy na twarzach kobiet, ma rodowód równie daleki co początki ludzkości. Obecnie mamy chyba najszerszy wachlarz możliwości, jeśli chodzi różnorodność kosmetyków i akcesoriów. Nigdy wcześniej nie były ona tak szeroko dostępne. Nie dziwią więc statystyki, że więcej niż 2/3 Polek codziennie się maluje*. Makijaż niesie z sobą tajemnicę. Nakładanie go jest jak rytuał, który pozwala kobiecie poczuć się pewniej. Dlaczego więc miałybyśmy z niego rezygnować?


• ESTETYKA

Makijaż jest nieodłącznie związany z kanonami piękna, które zmieniały się na przestrzeni wieków. Prawdziwa eksplozja stylów nastąpiła w ubiegłym wieku, kiedy w każdym dziesięcioleciu lansowano odmienny sposób malowania się. Dzięki globalizacji, dynamika trendów makijażowych stała się niebywała i trudno oczekiwać w tej sferze stagnacji. Podobnie jest z resztą w przypadku bogactwa inspiracji, do których można się odnieść. 

Wychodząc z założenia, że makijaż jest sztuką, mamy do czynienia ze sztuką wysoką i niską. Twarz może zostać pomalowana w sposób komiczny, groteskowy, a nawet wulgarny, o czym codziennie mamy okazję się przekonać. 

Makijaż jest mocno związany z estetyką i podobnie jak ubrania, podkreśla naszą cielesną powłokę. Dokładnie i umiejętnie wykonany, pozwala na osiągnięcie profesjonalnego wyglądu, a nawet iluzji odjęcia lat. Trudno się nie zgodzić ze stwierdzeniem, że im więcej dobrze umalowanych kobiet, a więc świadomych swojego piękna, tym przyjemniej przechodzi się przez ulice. 


• WARSZTAT

Umiejętności manualne mogą usprawnić proces tworzenia makijażu, ale jeśli ich nie posiadamy, to z powodzeniem można się wyuczyć tych technik metodą prób i błędów. Najlepiej, jeśli makijaż współgra z osobowością osoby, która go nosi. Wystarczy spojrzeć na charakterystyczną, grubą, wywiniętą po same brwi, czarną jaskółkę na oku i już wiadomo, że to kreska Amy Winehouse. Warto odnaleźć swoją interpretację makijażu i ją realizować.

Podobnie jak w rysunku, warto ćwiczyć rękę i nauczyć się obserwować. W tej dziedzinie zdecydowanie można wyzwolić w sobie twórcze zdolności. Liczy się doświadczenie, a nie ilość przeczytanych książek czy obejrzanych tutoriali. Dopóki nie chwycimy za pędzel, nie wykorzystamy teorii, która ma tendencję do mimowolnego ulatniania się. 

Kolorowe kosmetyki mają wielofunkcyjne zastosowanie i niekoniecznie musimy ich używać zgodnie z oznaczeniem na opakowaniu. Na przykład prasowany róż do policzków, bronzer albo rozświetlacz z powodzeniem zastąpią tradycyjny cień do powiek i odwrotnie. Przy robieniu makijażu trzeba się czasem ubrudzić, zmieszać jeden cień z drugim, użyć niekonwencjonalnych narzędzi: palców, patyczków, gąbek. A co do samych akcesoriów, ich dobra jakość pozwoli szybciej i przyjemniej się umalować.

Wiele kobiet sądzi, że kluczem do estetycznie wyglądającego makijażu są markowe kosmetyki. Nie zgodzę się z tym zdaniem całkowicie. Owszem, znane marki kosmetyczne mają swoje kultowe produkty, ale rzadko kiedy ich cały asortyment jest dobry jakościowo. Podobnie jest z markami ubraniowymi- mało który sklep posiada w swojej kolekcji wszystkie wysokogatunkowe rzeczy. Warto też dodać, że prawidłowo wykonany makijaż zaczyna się tam, gdzie kończy właściwa pielęgnacja twarzy. Bez sumiennego dbania o cerę, nie zyskamy perfekcyjnego wyglądu, o jakim marzymy.

Według mnie w makijażu najważniejsze jest nie popadanie w schematy. Chodzi tu o kopiowanie 1:1 makijażu ulubionej vlogerki albo aktorki. Zamiast tego proponuję inspirację detalem: kształtem, kolorem, sposobem cieniowania, itd. Inaczej łatwo jest popaść w rutynę, a na dłuższą metę znudzić się robieniem makijażu. Mechaniczne malowanie się co ranka zdecydowanie odbiera radość z tego rytuału.


• PASJA I FINANSOWE KORZYŚCI

Temat ten można pojmować płytko i powierzchownie, jak to często czynią mężczyźni: "Kiedy wreszcie skończysz nakładać tę szpachlę!", albo bardziej ambitnie. Makijaż sprzyja rozmowom w babskim gronie, które można by prowadzić bez końca. Jest pasją, ale też usługą, jaką świadczą makijażyści i wizażyści. Nie zauważyłam, aby osoba, która wykonuje swoją pracę profesjonalnie, narzekała na brak zainteresowania klientek. Sądzę, że istnieje zapotrzebowanie na takich artystów. Poprzez stały kontakt z usługobiorcami, bardzo dobrze znają ich oczekiwania i potrzeby. To wspaniałe, że jako jedna z nielicznych grup artystycznych, są w stanie utrzymywać się ze swojej pasji.

Podziwiam makijażystów, którzy są przede wszystkim praktykami a nie teoretykami, nie popadają w schematy i wychodzą poza swoją strefę komfortu. Traktują twarz jak płótno: mogą podkreślić jej atuty bądź zmienić jej rysy nie do poznania. (Nie mylmy jednak makijażu z charakteryzacją - ten filmik bardzo dobrze wyjaśnia tę różnicę).


Na zakończenie tego wpisu przedstawię Wam artystów, których nie tylko darzę sympatią, ale którzy przede wszystkim wzbudzają we mnie szczególny podziw. Cały czas się kształcą i szukają nowych wrażeń estetycznych. To świadczy o ich profesjonalizmie (kolejność przypadkowa):

• Kamila Patyna
*dane z 2010r.

16 października 2015

Przyzwolenie na niechlujność

Według naukowców, przesypiamy aż 1/3 swojego życia. Doliczając do tego czas spędzony w czterech kątach, robi się z tego całkiem pokaźna suma. Kiedy wracamy ze szkoły, uczelni bądź pracy, jak najszybciej chcemy zrzucić niewygodne rzeczy i natychmiast zmyć makijaż. W domu nie musimy być tak perfekcyjne i nienaganne. Wygoda i luz liczą się do tego stopnia, że czynimy sobie niepisane przyzwolenie na chodzenie w bylejakości i bycie niechlujną. Czy tak odpychający anturaż nie czyni z nas abnegatek? 


• W CZYM CHODZIMY PO DOMU I W CZYM ŚPIMY?

"Ciuchy po domu" stanowią jakby oddzielną kategorię w naszej garderobie. Nieprzypadkowo ich humorystyczny potencjał dostrzegli twórcy strony o tej samej nazwie. Znajdziemy na niej zdjęcia starych, zmechaconych, wymiętych dresów, poplamionych nie-wiadomo-od-czego, z wypchanymi kolanami. Podomek w kwiatowy motyw, pamiętających czasu PRL-u. Wielkich jak namiot, spranych, bawełnianych t-shirtów ze śmiesznymi nadrukami i gdzieniegdzie nadprutym szwem. Aseksualnych majtek w odcieniu wypadkowym cotygodniowego prania, z wystającą gumą i nadprutym elementem, który kiedyś być może był koronką. Grubych, nieapetycznie wyglądających skarpet, dziurawych i często nie do pary albo cielistych, zrolowanych do połowy łydki antygwałtek, noszonych do odkrytych, domowych pantofli. O tych ostatnich można napisać prawdziwy elaborat! Zdezelowane, znoszone, całosezonowe klapki, jakieś marketowe ochłapy z promocji. Bambosze ze sztucznej wełny, wspaniała kolonia bakterii i smrodu. Tandetne papucio-bambosze w kształcie łap zwierzaka dorwane na targowisku albo chińskim markecie - niechciany prezent gwiazdkowy od zatroskanej ciotki.

Do nich można dołączyć wizerunek rozwichrzonych, układających się w stronki, przetłuszczonych włosów, podkrążone oczy, niedokładnie zmyty makijaż i odpryskujący lakier na paznokciach z dużym odrostem. Tak wyglądamy w domowych pieleszach.


• SKĄD POJAWIŁO SIĘ PRZYZWOLENIE NA NIECHLUJNOŚĆ?

Ja również mogę uderzyć się w pierś i zakrzyknąć "mea culpa!", bo wiem, że zdarza mi się chodzić w ten sposób po domu... W gronie bliskiej rodziny tego wstydu nie czuję (a może powinnam...). Z drugiej strony, gdyby wpadli do mnie niezapowiedziani goście, dalsza rodzina czy nawet obcy ludzie, czułabym się zażenowana swoim wyglądem.
Pomyślmy, jak się prezentujemy, odbierając przesyłki od kuriera czy listonosza. Sądzę, że o naszym widoku w domowych ciuchach potrafiliby wiele powiedzieć i niekoniecznie byłyby to przyjemne komentarze.

Sięgając pamięcią, byłam nauczona oszczędzania lepszych jakościowo, elegantszych ubrań i zakładania ich tylko na uroczyste okazje. Po przyjściu do domu od razu się przebieraliśmy w zwykłe, codzienne rzeczy, które z czasem ulegały coraz większemu wyeksploatowaniu, co było dość zrozumiałe. Czasem zbyt mocno przywiązywaliśmy się do tych ubrań, by móc je ot tak wyrzucić, dlatego cerowaliśmy je i naprawialiśmy. Ta ostatnia nauka była w gruncie rzeczy dobra.

Minęły lata i coś mnie tknęło, by zastanowić się, dlaczego tak się dzieje, że pozwalamy sobie na niechlujny wygląd. Czy to kwestia wychowania? Przyzwyczajenia? A może tego, że wolimy stroić się dla obcych ludzi niż swojej rodziny, partnera czy nawet samych siebie... 


Przyznam, że zawsze imponował mi wygląd starszych ludzi, który na co dzień chodzili skromnie ubrani, ale zawsze w wyprasowanych koszulach i materiałowych (nie dresowych) spodniach, albo klasycznych spódnicach. Wyrażali w ten sposób szacunek do otoczenia, bez względu na to, czy mieli do czynienia z księdzem, lekarzem czy kilkuletnią wnuczką. I w tym uosabiała się ich klasa, dzięki której dodawali też sobie pewności siebie i powagi.


• JAKIE POWINNY BYĆ DOMOWE UBRANIA?

Teraz czas na zabawę pod tytułem: co by było, gdybym była projektantem w firmie z nieograniczonym budżetem, która chciałaby zmienić domowe nawyki ubraniowe Polaków. Na początek podzieliłabym je na trzy typy:
 codzienne,
 nocne,
 robocze.

Ostatnią kategorią raczej bym się nie zajmowała, gdyż tę funkcję z powodzeniem pełnią podniszczone rzeczy, które ludzie na pewno posiadają w swoich domach. (sugerowałabym tylko jeden taki zestaw, schowany w pudełku w garażu albo w piwnicy). 


Ubrania nocne (nightwear, nighties, sleepwear) i codzienne (loungewear*):

 wykonane z przyjemnego w dotyku, przewiewnego materiału, łatwego w konserwacji,
 porządnie wykończone, bez zbędnych dodatków krawieckich,
 ich krój nie powinien prowadzić do opinania się ani uciskania ciała w żadnym miejscu,
• dostosowane do pory roku, a więc pojawiłaby się wersja letnia, zimowa i ewentualnie przejściowa,
 przewidziane dla różnych grup wiekowych: dzieci, młodzieży, dorosłych; ich wygląd i formy odzieżowe byłby z nimi skorelowane.
*Loungewear ma dodatkowo cechy stroju sportowego - w końcu w domu nie tylko "leżymy i pachniemy", ale spędzamy w nim czas dość intensywnie np. na porządkach albo pilnując kilkuletniego dziecka.

Przygotowałam kilka tablic z inspiracjami, które mogą stać się dla kogoś punktem odniesienia w poszukiwaniach. Pamiętajmy o tym, że nie musimy kropka w kropkę kopiować (i koniecznie kupować) pozycji znajdujących się w zestawieniu. Chodziło mi raczej o uchwycenie charakteru samej klasycznej piżamy i domowego stroju. Więcej moodboardów w stylistyce innej niż klasyczna odnajdziecie na moim Pintereście.

I rząd od lewej: 1 | 2 | 3 | 4 II rząd: 5 | 6  | 7 | 8  III rząd: 9 | 10 | 11 | 12 | 13 | 14 - tutaj podobna  IV rząd: 15 | 16 - H&M | 17 | 18

I rząd od lewej: 1 | 2 | 3  II rząd: 4 - Alexis ss 2012| 5 | 6 | 7 III rząd: 8 | 9 | 10 | 11  IV rząd: 12 | 13 | 14 | 15 | 16


• DOSTĘPNY ASORTYMENT I JAKOŚĆ WZORNICTWA

Pod kątem ułożonych tablic z inspiracjami, dokonałam ogólnego przeglądu rzeczy dostępnych stacjonarnie (w moim, rodzinnym mieście) oraz w popularnych sklepach internetowych.

LISTA SKLEPÓW STACJONARNYCH/INTERNETOWYCH DOSTĘPNYCH W PL:

 Victoria's Secret,
 La Perla,
 Simone Perele,
 Gatta,
 Intimissimi,
 Esotiq,
 Triumph,
 Taubert,
 Cawo Frottier,
 DKNY,
 Vamp!,
 Oysho,
 Tk Maxx,
 H&M (jesienią 2015r. pojawiła się kolekcja premium quality),
 COS,
 KappAhl,
 Lunaby,
 Zalando,
• i podobne.

INNE ALTERNATYWY:

• zagraniczne wojaże, które są wspaniałą okazją do nabycia wysokiej jakości produktów, o lepszym wzornictwie, w krajach, gdzie odbywają się wyspecjalizowane pokazy mody (np. bielizny) i panuje długa tradycja koronkarska - chociażby francuskie butiki,
• próba samodzielnego szycia na maszynie, ewentualnie zlecenia swojego projektu sprawdzonej krawcowej albo współpraca z projektantem.


WNIOSKI:

• duży rozstrzał cenowy: albo coś jest tanie i kiepskiej jakości, albo drogie i luksusowe,
• brakuje średniej półki cenowej, która oferowałaby ubrania codzienne i nocne z dobrą proporcją jakości do ceny (dla każdego też ta średnia półka oznacza z resztą co innego),
• krajowe wzornictwo piżam stoi na bardzo niskim poziomie; o tandecie świadczą kiepskiej jakości wykończenia i przaśne nadruki; szkoda, że polscy producenci nie mają takiej finezji przy tworzeniu klasycznych piżam, co bielizny erotycznej, bo na asortyment tego ostatniego działu nie mamy co narzekać (!)
• masowa produkcja (najczęściej w krajach azjatyckich),
• "uniwersalne" kroje przypominają bezkształtne worki,
• niewielka ilość sklepów zajmuje się działem loungewear; zamiast tego najczęściej obecna jest linia basic,
• bardzo ograniczona dostępność dobrych jakościowo pantofli dziennych i nocnych.


Z autopsji wiem, że nie jest łatwo zejść ze ścieżki niechlujności, gdyż jest to najprostsza z możliwych dróg. Zmiana obranego kierunku wymaga wysiłku, samozaparcia i zmiany podejścia do swojego domowo-bieliźnianego anturażu. Najlepiej motywują do tego zakupy dobrych jakościowo ubrań i bielizny, których noszenie sprawia przyjemność i nie wywołuje dyskomfortu. One z pewnością nas zmotywują. Natomiast listę sklepów warto skopiować na dysk i w wolnej chwili przestudiować pod kątem swoich własnych upodobań i możliwości. Ułatwi ona późniejsze poszukiwania.

9 października 2015

Nawrócenie na slow fashion. Ewolucja mojego stylu

Jeśli pewnego dnia odhaczymy wszystkie elementy z ubraniowej listy zakupów, to w krótkim czasie przekonamy się, że pojawiają się nowe. Często granica między potrzebami a zachciankami zaciera się i trudno nawet odróżnić, co jest konieczne do życia, a co stanowi jednie jego chwilową przyjemność. W gąszczu co rusz pojawiających się trendów, trudniej odnaleźć własny, niepowtarzalny styl. Natomiast sam konsumpcjonizm prowadzi do uczucia jednoczesnego niedosytu i przesytu, które jest wyjątkowo dezorientujące. Czy niedawno odkryta postawa slow fashion pozwoli osiągnąć zakupową oraz mentalną równowagę? Czy ułatwi odkrycie własnego stylu? Aby się o tym przekonać, zapraszam do dalszej lektury.


WSTĘP

Slow fashion jest postawą zakładającą racjonalny, zrównoważony stosunek do ubrań. Wiąże się z działaniem proekologicznym. Stoi w opozycji do o wiele częściej używanego sformułowania fast fashion. 


Slow fashion sprowadza się nie tylko do zmian w postaci gruntownych porządków w garderobie, ale także odmiany w sposobie myślenia o ubraniach, w postrzeganiu mody jako takiej. Slow fashion ma sens tylko wtedy, kiedy rozczarowani konsumpcjonizmem, odczujemy prawdziwą potrzebę zaistnienia tego nurtu w swoim życiu. Być może okaże się, że leży on od dawna naszej naturze, a ta w wyniku działania różnych czynników została zagłuszona. 

To nie jest tak, że zapakujemy większość zawartości szafy do worków, pozbędziemy się ich i zaczniemy ot tak cieszyć się zbawiennym wpływem slow fashion. Do tej postawy trzeba dojrzeć. Jest długotrwałym procesem, który wymaga dyscypliny i wytrwałości. W ten temat trzeba się wgryźć, by posmakować go w pełni. Możliwe, że zrozumiecie go lepiej, kiedy opiszę swoją historię.


MOJA HISTORIA

• SZKOLNE LATA

Jako nastolatka większość oszczędności wydawałam na ubrania. Ich kupowanie należało do jednych z moich sposobów na spędzanie wolnego czasu. Po zajęciach w szkole lubiłam wybrać się na tournee po okolicznych lumpeksach, gdzie ochoczo zostawiałam swoje kieszonkowe, a każdy wyjazd do dużego miasta traktowałam jako okazję do zakupów w sieciówkach, których nie było stacjonarnie w moim mieście.

Jeśli chodzi o mój styl, to nie był to spójny wizerunek, raczej wypadkowa tego, co udało mi się znaleźć w lumpeksie. Stąd takie dziwne połączenia jak na drugim zdjęciu od lewej: sportowe buty, puchowa kurtka, czapka z daszkiem, różowa bluza, dżinsowe rybaczki i tunika w kwiaty- taki był mój barwny do zwiedzania.

Archiwum: lata 2008, 2009, 2010

Zdarzało mi się kupować rzeczy pod wpływem chwili, z okazji wyprzedaży czy niskiej ceny za sztukę w second handzie. Nie zwracałam uwagi na składy na metkach, traktowałam je raczej jako ciekawostkę. Najbardziej liczył się dla mnie efektowny wygląd stroju: koronki, falbanki, metaliczna nitka itp. Sądziłam, że im więcej ubrań posiadam, tym większy mam wybór i tym różnorodniej mogę się ubierać. 

W efekcie i tak na co dzień chodziłam w garstce ulubionych rzeczy, co uznawałam za przejaw nudy w swoim stylu. Bardziej interesujące zestawienia komponowałam na potrzeby sesji zdjęciowych na bloga, którego w liceum prowadziłam przez parę lat. Z tamtego okresu pochodzi także najbogatszy materiał zdjęciowy.

Archiwum: 2011, początki blogowania i początek liceum; pierwsze zauważalne nuty stylu retro

Archiwum: 2012; mix stylistyczny

Archiwum: 2012; okres eksperymentów ze stylem i zajęcie się przeróbkami ubrań

Archiwum: 2012; zwrot ku stylowi klasycznemu z nutą retro

Widać, że przez okres liceum mój styl ubierania ewoluował. Początkowo był zbyt chaotyczny, by móc w nim wyróżnić główne nurty inspiracji. Od kiedy pamiętam miałam jednak pociąg do rzeczy retro. Znajdowałam je w starej szafie babci albo w kartonach na strychu. Miksowałam ubrania z lumpeksów z rzeczami z sieciówek. Czasami je przerabiałam. Coraz częściej dokonywałam też zakupów przez internet i wymieniałam się ciuchami z innymi dziewczynami.


Archiwum: 2013; matura i najdłuższe wakacje; retro, kobiecość, spódnice i sukienki, z których już później nie rezygnowałam

Byłam chomikiem i namiętnie gromadziłam ubrania. Najgorszy był proces sprzątania, który potrafił mi zająć czasem kilka dni! Tak, aż tyle. Kto zmierzył się z problemem ogromnej ilości rzeczy, ten wie, jak bardzo wyczerpująca jest ich segregacja i znalezienie takiego sposobu ich ułożenia na ograniczonej przestrzeni, żeby szafa się domykała. Nie muszę chyba wspominać, że ubrania dosłownie się z niej wylewały i wyprosiłam od rodziców zakup drugiej szafy. A na liście zakupowej dodałam nowe wieszaki, choć to i tak nie wystarczyło, bo nawet wieszając kilka rzeczy na jednym wieszaku, część z nich (z braku miejsca) nadal trzymałam w workach.


• STUDIA

Archiwum: jesień 2013 i późniejsze; przeprowadzka do Warszawy; wybrane artystyczne prace; brak czasu na kontynuowanie blogowania

Po ukończeniu szkoły średniej, z pokaźnym garderobianym dorobkiem, przeprowadziłam się do dużego miasta. Nauka  w szkole projektowania ubioru nauczyła mnie sprawdzania składu na metkach i jakości wykończenia. Po lumpeksach nadal chodziłam, ale już nie z zamiarem stylizowania sesji na bloga (z czasem go porzuciłam). Nauczyłam się szyć, dzięki czemu większość poprawek krawieckich byłam w stanie zrealizować sama. Mniej więcej w tym okresie zaczęłam poszerzać swoje modowe zainteresowania o czytanie książek z tej dziedziny. Powróciłam przy tym do zwyczaju noszenia garstki ulubionych, nie do zdarcia ubrań. Dziś nazwałabym je swoją capsule wardrobe.

Archiwum: 2014 i początek 2015; wybrane prace odszywane na zajęciach lub upinane szpilkami na manekinie;  rekonstrukcja sukni empirowej; wypruwanie żył na kursie rysunku

Nieco ponad rok temu trafiłam na niepozornie wyglądające "Lekcje Madame Chic" autorstwa Jeniffer L. Scott, do której wracałam później jeszcze kilkukrotnie. Ta książka jako pierwsza zainspirowała mnie do przyjrzenia się zawartości swojej szafy. O ile pamiętam, skończyło się na przekazaniu jednego worka na cele charytatywne. Z większą ilością nie byłam w stanie się wtedy rozstać. Problem nadmiaru ubrań pozostał, ale proces zmian już się dokonywał. Przebiegał dość powoli, stopniowo. 


• ZMIANY

Nadszedł czas kolejnej przeprowadzki. Pakowanie samych ubrań zajęło mi kilka dobrych godzin i uświadomiło mi, że rzeczywiście zgromadziłam zbyt dużą ilość rzeczy. Czułam się osaczona przez ich nadmiar. Byłam stale nienasycona. Po odhaczeniu wszystkich rzeczy z tzw. listy życzeń, komponowałam kolejną, bo w mgnieniu oka pojawiały się kolejne pragnienia, kolejne musisz-to-mieć. Jak wiecie z poprzedniego artykułu, od sierpnia 2014r. kupiłam 25 sztuk ubrań, co nie było może zawrotną liczbą, ale nie rozwiązywało także problemów z niedomykającą się szafą.

Remedium na moje bolączki okazały się blogi o minimalizmie i życiu slow. Najlepiej przemawiały do mnie treści Anny Mularczyk-Meyer, autorki Prostego bloga i książki "Minimalizm po polsku". Czytałam także bloga Tofalarii i Style Digger. Autorka tej ostatniej strony kilka miesięcy temu wydała autorską pozycję pt. "Slow fashion - modowa rewolucja", którą zrecenzowałam tutaj. Ta lektura przypieczętowała proces zmian, jaki dokonywał się w moim postrzeganiu mody. Szereg innych stron poświęconych tej tematyce znajdziecie w lewej kolumnie bloga zatytuowanej "Wartościowe".


• OCZYSZCZENIE

Z zewnątrz wyglądało to następująco: przez ostatnie wakacje, tydzień po tygodniu selekcjonowałam i pozbywałam się kolejnych worków ubrań. Musiałam przejść swoiste katharsis. Moje działanie polegało przede wszystkim na zadawaniu sobie pytań i odejmowaniu. (Myślę, że w tej chwili jest to jakieś 4/5 pierwotnej zawartości mojej garderoby, choć jeszcze nie powiedziałam ostatniego słowa w tej sprawie!). Nie żałowałam, że się z nimi rozstaję, choć bolała mnie świadomość, iż kiedyś na te rzeczy wydałam dziesiątki złotych... Nauczyłam się nie okazywać sentymentu do ubrań i łatwiej pożegnam się z rzeczami, które pod jakimś względem mi nie pasowały. Nawet tych najulubieńszych, które z czasem zaczęły być na przykład za małe albo za ciasne. To zaskakujące, ale w swojej szafie nadal chomikowałam rzeczy, które nosiłam na początku gimnazjum!

Bądź co bądź, gruntownie oczyściłam swoją szafę, w której po raz pierwszy od niepamiętnych czasów pojawiła się wolna przestrzeń. Dzięki temu szybciej mogłam dotrzeć do rzeczy, które naprawdę lubię. Nauczyłam się odsiewać ziarna od plew. Pozbyłam się większości biżuterii z nieszlachetnych materiałów, choć w szkatułce nadal mam kilka sztucznych egzemplarzy. Odstąpiłam od idei chodzenia w niewygodnych, obcierających butach. Zrozumiałam, że mniejsza ilość ubrań lepiej pobudza kreatywność, niż półki uginające się od nadmiaru. Oczywiście liczba pustych wieszaków znacznie wzrosła i spora część z nich stała się zupełnie zbędna.

Początkowo obawiałam się, czy taka ograniczona liczba rzeczy wystarczy na moje potrzeby. (To zrozumiałe, że bałam się efektów tego, czego nigdy wcześniej nie próbowałam). Po czasie okazało się, że dobrze czuję się z tą ilością, a mój styl wcale nie jest nudny, tak jak wcześniej mi się wydawało. Mimo pozbycia się większości ubrań, które mi w jakimś sensie nie odpowiadały, nadal mam zapełnioną szafę, co nie popycha mnie do kolejnych, impulsywnych zakupów. To miła odmiana od nużącego przesytu. Nie mam także kompleksu pt. "mam za mało ubrań". Wolałabym zamiast tego określenie: "mam wyselekcjonowane ubrania".

Obecnie: październik 2015; przeprowadza do Poznania i początek nowych studiów nie związanych ze sztuką

Dzięki wpływowi slow fashion, mój styl wreszcie zaczął się krystalizować i dojrzewać razem ze mną. Jestem w stanie lepiej określić, co mi się podoba, a co nie. Znalazłam swoje ulubione kroje i fasony. Charakter swojej garderoby dostosowuję do życia, jakie naprawdę prowadzę, a nie, jakie sobie wymarzyłam. (Nie potrzebny mi szereg imprezowych sukienek, skoro rzadko na nie chodzę). Oczywiście nie byłabym sobą, jeśli nie zrobiłabym spisu wszystkich rzeczy, jakie posiadam w szafie oraz ich ilościowy bilans. (Może kiedyś się nim z Wami podzielę, ale jeszcze nie teraz).


• JAKOŚĆ

Poza tym, zaczęłam doceniać jakość rzeczy, które w przeszłości przypadkowo znajdowałam na strychu a pochodziły sprzed kilkudziesięciu lat. Mam ich kilka w swojej obecnej szafie i mimo upływu czasu wyglądają jak nowe. Pod względem jakości stałam się z resztą jeszcze bardziej wybredna niż kiedyś. W związku z tym mierzi mnie widok rzeczy, których jakość wyraźnie odstaje od pozostałej i to je będę w kolejnych tygodniach selekcjonować.

Co do list życzeń, kontynuuję ich tworzenie z tą różnicą, że znajdują się na niej rzeczy, których naprawdę potrzebuję. Przykładowo na nadchodzący sezon: ciepłą, dwuwarstwową czapkę oraz porządną, puchową kurtkę z kapturem i paskiem w talii. Nurt slow fashion zachęca do poszukiwania informacji o materiałach czy o filozofii projektowania marek odzieżowych. Bardzo prawdopodobne, że mój proces poszukiwania znacznie się przez to wydłuży, ale będzie też sprzyjać rzadszym, a konkretniejszym zakupom. Sprawię, że nowy zakup będzie, zaiste, celebracją. Najważniejsze jest to, abym nie wróciła do starych nawyków i znów nie zawaliła szafy kilogramami niepotrzebnych, źle dopasowanych ubrań.

Marzy mi się, że jako pracująca już na pełen etat kobieta, wypełnię swoją szafę wysokogatunkowymi ubraniami i dodatkami z naturalnych, szlachetnych materiałów. 


DEKLARACJA

Zastanawiałam się nad tym, by podjąć roczne wyzwanie nie kupowania ubrań, ale stwierdziłam, że radykalne rozwiązania nigdy nie kończyły się u mnie dobrze. Nie pójdę w ilościowe ograniczenia typu: W kolejnym roku kupię tylko 10 sztuk ubrań, bo nie o liczby tu chodzi, a o jakość kupowanych ubrań, która swoją drogą i tak wpłynie na zakup ograniczonej liczby rzeczy. Z drugiej strony nie chciałabym dawać sobie niewidzialnej furtki do zakupowego wyżycia się.
Zdecydowałam zatem, że w następnym roku, a więc do października 2016r.:

1. Nie dopuszczę do sytuacji, gdzie wszystkie oszczędności przeznaczę na nowe ubrania/obuwie/dodatki/kosmetyki.
2. Nie będę chodzić do centrów handlowych w okresie wyprzedaży i będę unikać spontanicznego wchodzenia do sklepów z ubraniami.
3. Nie będę kupować ubrań i butów przez Internet (chyba że wcześniej mierzyłam te same stacjonarnie).
4. Będę kupować tylko to, co przymierzyłam i co w pełni spełnia moje oczekiwania względem jakości: składu na metce, kroju, wykończenia, detalów, rozmiaru, stanu oraz stylu życia, jaki prowadzę (żadnych kompromisów).
5. Zamiast cotygodniowego tournee po second handach, w tym czasie będę pisać nowe artykuły na bloga.


Chciałabym swoją postawą dawać dobry przykład. Możliwe, że moja historia także Ciebie zainspiruje do zmian. Sięgniesz po którąś z książek, o których tu wspomniałam, zainteresujesz się nurtem slow fashion i znajdziesz swoich mentorów. Może spróbujesz sformułować własne roczne postanowienie. Każdy moment na zmiany jest dobry. Postawa slow potrafi rozprzestrzenić się na inne dziedziny życia i uczynić je bardziej wyjątkowym. Dopóki nie spróbujesz, nie przekonasz się.