9 października 2015

Nawrócenie na slow fashion. Ewolucja mojego stylu

Jeśli pewnego dnia odhaczymy wszystkie elementy z ubraniowej listy zakupów, to w krótkim czasie przekonamy się, że pojawiają się nowe. Często granica między potrzebami a zachciankami zaciera się i trudno nawet odróżnić, co jest konieczne do życia, a co stanowi jednie jego chwilową przyjemność. W gąszczu co rusz pojawiających się trendów, trudniej odnaleźć własny, niepowtarzalny styl. Natomiast sam konsumpcjonizm prowadzi do uczucia jednoczesnego niedosytu i przesytu, które jest wyjątkowo dezorientujące. Czy niedawno odkryta postawa slow fashion pozwoli osiągnąć zakupową oraz mentalną równowagę? Czy ułatwi odkrycie własnego stylu? Aby się o tym przekonać, zapraszam do dalszej lektury.


WSTĘP

Slow fashion jest postawą zakładającą racjonalny, zrównoważony stosunek do ubrań. Wiąże się z działaniem proekologicznym. Stoi w opozycji do o wiele częściej używanego sformułowania fast fashion. 


Slow fashion sprowadza się nie tylko do zmian w postaci gruntownych porządków w garderobie, ale także odmiany w sposobie myślenia o ubraniach, w postrzeganiu mody jako takiej. Slow fashion ma sens tylko wtedy, kiedy rozczarowani konsumpcjonizmem, odczujemy prawdziwą potrzebę zaistnienia tego nurtu w swoim życiu. Być może okaże się, że leży on od dawna naszej naturze, a ta w wyniku działania różnych czynników została zagłuszona. 

To nie jest tak, że zapakujemy większość zawartości szafy do worków, pozbędziemy się ich i zaczniemy ot tak cieszyć się zbawiennym wpływem slow fashion. Do tej postawy trzeba dojrzeć. Jest długotrwałym procesem, który wymaga dyscypliny i wytrwałości. W ten temat trzeba się wgryźć, by posmakować go w pełni. Możliwe, że zrozumiecie go lepiej, kiedy opiszę swoją historię.


MOJA HISTORIA

• SZKOLNE LATA

Jako nastolatka większość oszczędności wydawałam na ubrania. Ich kupowanie należało do jednych z moich sposobów na spędzanie wolnego czasu. Po zajęciach w szkole lubiłam wybrać się na tournee po okolicznych lumpeksach, gdzie ochoczo zostawiałam swoje kieszonkowe, a każdy wyjazd do dużego miasta traktowałam jako okazję do zakupów w sieciówkach, których nie było stacjonarnie w moim mieście.

Jeśli chodzi o mój styl, to nie był to spójny wizerunek, raczej wypadkowa tego, co udało mi się znaleźć w lumpeksie. Stąd takie dziwne połączenia jak na drugim zdjęciu od lewej: sportowe buty, puchowa kurtka, czapka z daszkiem, różowa bluza, dżinsowe rybaczki i tunika w kwiaty- taki był mój barwny do zwiedzania.

Archiwum: lata 2008, 2009, 2010

Zdarzało mi się kupować rzeczy pod wpływem chwili, z okazji wyprzedaży czy niskiej ceny za sztukę w second handzie. Nie zwracałam uwagi na składy na metkach, traktowałam je raczej jako ciekawostkę. Najbardziej liczył się dla mnie efektowny wygląd stroju: koronki, falbanki, metaliczna nitka itp. Sądziłam, że im więcej ubrań posiadam, tym większy mam wybór i tym różnorodniej mogę się ubierać. 

W efekcie i tak na co dzień chodziłam w garstce ulubionych rzeczy, co uznawałam za przejaw nudy w swoim stylu. Bardziej interesujące zestawienia komponowałam na potrzeby sesji zdjęciowych na bloga, którego w liceum prowadziłam przez parę lat. Z tamtego okresu pochodzi także najbogatszy materiał zdjęciowy.

Archiwum: 2011, początki blogowania i początek liceum; pierwsze zauważalne nuty stylu retro

Archiwum: 2012; mix stylistyczny

Archiwum: 2012; okres eksperymentów ze stylem i zajęcie się przeróbkami ubrań

Archiwum: 2012; zwrot ku stylowi klasycznemu z nutą retro

Widać, że przez okres liceum mój styl ubierania ewoluował. Początkowo był zbyt chaotyczny, by móc w nim wyróżnić główne nurty inspiracji. Od kiedy pamiętam miałam jednak pociąg do rzeczy retro. Znajdowałam je w starej szafie babci albo w kartonach na strychu. Miksowałam ubrania z lumpeksów z rzeczami z sieciówek. Czasami je przerabiałam. Coraz częściej dokonywałam też zakupów przez internet i wymieniałam się ciuchami z innymi dziewczynami.


Archiwum: 2013; matura i najdłuższe wakacje; retro, kobiecość, spódnice i sukienki, z których już później nie rezygnowałam

Byłam chomikiem i namiętnie gromadziłam ubrania. Najgorszy był proces sprzątania, który potrafił mi zająć czasem kilka dni! Tak, aż tyle. Kto zmierzył się z problemem ogromnej ilości rzeczy, ten wie, jak bardzo wyczerpująca jest ich segregacja i znalezienie takiego sposobu ich ułożenia na ograniczonej przestrzeni, żeby szafa się domykała. Nie muszę chyba wspominać, że ubrania dosłownie się z niej wylewały i wyprosiłam od rodziców zakup drugiej szafy. A na liście zakupowej dodałam nowe wieszaki, choć to i tak nie wystarczyło, bo nawet wieszając kilka rzeczy na jednym wieszaku, część z nich (z braku miejsca) nadal trzymałam w workach.


• STUDIA

Archiwum: jesień 2013 i późniejsze; przeprowadzka do Warszawy; wybrane artystyczne prace; brak czasu na kontynuowanie blogowania

Po ukończeniu szkoły średniej, z pokaźnym garderobianym dorobkiem, przeprowadziłam się do dużego miasta. Nauka  w szkole projektowania ubioru nauczyła mnie sprawdzania składu na metkach i jakości wykończenia. Po lumpeksach nadal chodziłam, ale już nie z zamiarem stylizowania sesji na bloga (z czasem go porzuciłam). Nauczyłam się szyć, dzięki czemu większość poprawek krawieckich byłam w stanie zrealizować sama. Mniej więcej w tym okresie zaczęłam poszerzać swoje modowe zainteresowania o czytanie książek z tej dziedziny. Powróciłam przy tym do zwyczaju noszenia garstki ulubionych, nie do zdarcia ubrań. Dziś nazwałabym je swoją capsule wardrobe.

Archiwum: 2014 i początek 2015; wybrane prace odszywane na zajęciach lub upinane szpilkami na manekinie;  rekonstrukcja sukni empirowej; wypruwanie żył na kursie rysunku

Nieco ponad rok temu trafiłam na niepozornie wyglądające "Lekcje Madame Chic" autorstwa Jeniffer L. Scott, do której wracałam później jeszcze kilkukrotnie. Ta książka jako pierwsza zainspirowała mnie do przyjrzenia się zawartości swojej szafy. O ile pamiętam, skończyło się na przekazaniu jednego worka na cele charytatywne. Z większą ilością nie byłam w stanie się wtedy rozstać. Problem nadmiaru ubrań pozostał, ale proces zmian już się dokonywał. Przebiegał dość powoli, stopniowo. 


• ZMIANY

Nadszedł czas kolejnej przeprowadzki. Pakowanie samych ubrań zajęło mi kilka dobrych godzin i uświadomiło mi, że rzeczywiście zgromadziłam zbyt dużą ilość rzeczy. Czułam się osaczona przez ich nadmiar. Byłam stale nienasycona. Po odhaczeniu wszystkich rzeczy z tzw. listy życzeń, komponowałam kolejną, bo w mgnieniu oka pojawiały się kolejne pragnienia, kolejne musisz-to-mieć. Jak wiecie z poprzedniego artykułu, od sierpnia 2014r. kupiłam 25 sztuk ubrań, co nie było może zawrotną liczbą, ale nie rozwiązywało także problemów z niedomykającą się szafą.

Remedium na moje bolączki okazały się blogi o minimalizmie i życiu slow. Najlepiej przemawiały do mnie treści Anny Mularczyk-Meyer, autorki Prostego bloga i książki "Minimalizm po polsku". Czytałam także bloga Tofalarii i Style Digger. Autorka tej ostatniej strony kilka miesięcy temu wydała autorską pozycję pt. "Slow fashion - modowa rewolucja", którą zrecenzowałam tutaj. Ta lektura przypieczętowała proces zmian, jaki dokonywał się w moim postrzeganiu mody. Szereg innych stron poświęconych tej tematyce znajdziecie w lewej kolumnie bloga zatytuowanej "Wartościowe".


• OCZYSZCZENIE

Z zewnątrz wyglądało to następująco: przez ostatnie wakacje, tydzień po tygodniu selekcjonowałam i pozbywałam się kolejnych worków ubrań. Musiałam przejść swoiste katharsis. Moje działanie polegało przede wszystkim na zadawaniu sobie pytań i odejmowaniu. (Myślę, że w tej chwili jest to jakieś 4/5 pierwotnej zawartości mojej garderoby, choć jeszcze nie powiedziałam ostatniego słowa w tej sprawie!). Nie żałowałam, że się z nimi rozstaję, choć bolała mnie świadomość, iż kiedyś na te rzeczy wydałam dziesiątki złotych... Nauczyłam się nie okazywać sentymentu do ubrań i łatwiej pożegnam się z rzeczami, które pod jakimś względem mi nie pasowały. Nawet tych najulubieńszych, które z czasem zaczęły być na przykład za małe albo za ciasne. To zaskakujące, ale w swojej szafie nadal chomikowałam rzeczy, które nosiłam na początku gimnazjum!

Bądź co bądź, gruntownie oczyściłam swoją szafę, w której po raz pierwszy od niepamiętnych czasów pojawiła się wolna przestrzeń. Dzięki temu szybciej mogłam dotrzeć do rzeczy, które naprawdę lubię. Nauczyłam się odsiewać ziarna od plew. Pozbyłam się większości biżuterii z nieszlachetnych materiałów, choć w szkatułce nadal mam kilka sztucznych egzemplarzy. Odstąpiłam od idei chodzenia w niewygodnych, obcierających butach. Zrozumiałam, że mniejsza ilość ubrań lepiej pobudza kreatywność, niż półki uginające się od nadmiaru. Oczywiście liczba pustych wieszaków znacznie wzrosła i spora część z nich stała się zupełnie zbędna.

Początkowo obawiałam się, czy taka ograniczona liczba rzeczy wystarczy na moje potrzeby. (To zrozumiałe, że bałam się efektów tego, czego nigdy wcześniej nie próbowałam). Po czasie okazało się, że dobrze czuję się z tą ilością, a mój styl wcale nie jest nudny, tak jak wcześniej mi się wydawało. Mimo pozbycia się większości ubrań, które mi w jakimś sensie nie odpowiadały, nadal mam zapełnioną szafę, co nie popycha mnie do kolejnych, impulsywnych zakupów. To miła odmiana od nużącego przesytu. Nie mam także kompleksu pt. "mam za mało ubrań". Wolałabym zamiast tego określenie: "mam wyselekcjonowane ubrania".

Obecnie: październik 2015; przeprowadza do Poznania i początek nowych studiów nie związanych ze sztuką

Dzięki wpływowi slow fashion, mój styl wreszcie zaczął się krystalizować i dojrzewać razem ze mną. Jestem w stanie lepiej określić, co mi się podoba, a co nie. Znalazłam swoje ulubione kroje i fasony. Charakter swojej garderoby dostosowuję do życia, jakie naprawdę prowadzę, a nie, jakie sobie wymarzyłam. (Nie potrzebny mi szereg imprezowych sukienek, skoro rzadko na nie chodzę). Oczywiście nie byłabym sobą, jeśli nie zrobiłabym spisu wszystkich rzeczy, jakie posiadam w szafie oraz ich ilościowy bilans. (Może kiedyś się nim z Wami podzielę, ale jeszcze nie teraz).


• JAKOŚĆ

Poza tym, zaczęłam doceniać jakość rzeczy, które w przeszłości przypadkowo znajdowałam na strychu a pochodziły sprzed kilkudziesięciu lat. Mam ich kilka w swojej obecnej szafie i mimo upływu czasu wyglądają jak nowe. Pod względem jakości stałam się z resztą jeszcze bardziej wybredna niż kiedyś. W związku z tym mierzi mnie widok rzeczy, których jakość wyraźnie odstaje od pozostałej i to je będę w kolejnych tygodniach selekcjonować.

Co do list życzeń, kontynuuję ich tworzenie z tą różnicą, że znajdują się na niej rzeczy, których naprawdę potrzebuję. Przykładowo na nadchodzący sezon: ciepłą, dwuwarstwową czapkę oraz porządną, puchową kurtkę z kapturem i paskiem w talii. Nurt slow fashion zachęca do poszukiwania informacji o materiałach czy o filozofii projektowania marek odzieżowych. Bardzo prawdopodobne, że mój proces poszukiwania znacznie się przez to wydłuży, ale będzie też sprzyjać rzadszym, a konkretniejszym zakupom. Sprawię, że nowy zakup będzie, zaiste, celebracją. Najważniejsze jest to, abym nie wróciła do starych nawyków i znów nie zawaliła szafy kilogramami niepotrzebnych, źle dopasowanych ubrań.

Marzy mi się, że jako pracująca już na pełen etat kobieta, wypełnię swoją szafę wysokogatunkowymi ubraniami i dodatkami z naturalnych, szlachetnych materiałów. 


DEKLARACJA

Zastanawiałam się nad tym, by podjąć roczne wyzwanie nie kupowania ubrań, ale stwierdziłam, że radykalne rozwiązania nigdy nie kończyły się u mnie dobrze. Nie pójdę w ilościowe ograniczenia typu: W kolejnym roku kupię tylko 10 sztuk ubrań, bo nie o liczby tu chodzi, a o jakość kupowanych ubrań, która swoją drogą i tak wpłynie na zakup ograniczonej liczby rzeczy. Z drugiej strony nie chciałabym dawać sobie niewidzialnej furtki do zakupowego wyżycia się.
Zdecydowałam zatem, że w następnym roku, a więc do października 2016r.:

1. Nie dopuszczę do sytuacji, gdzie wszystkie oszczędności przeznaczę na nowe ubrania/obuwie/dodatki/kosmetyki.
2. Nie będę chodzić do centrów handlowych w okresie wyprzedaży i będę unikać spontanicznego wchodzenia do sklepów z ubraniami.
3. Nie będę kupować ubrań i butów przez Internet (chyba że wcześniej mierzyłam te same stacjonarnie).
4. Będę kupować tylko to, co przymierzyłam i co w pełni spełnia moje oczekiwania względem jakości: składu na metce, kroju, wykończenia, detalów, rozmiaru, stanu oraz stylu życia, jaki prowadzę (żadnych kompromisów).
5. Zamiast cotygodniowego tournee po second handach, w tym czasie będę pisać nowe artykuły na bloga.


Chciałabym swoją postawą dawać dobry przykład. Możliwe, że moja historia także Ciebie zainspiruje do zmian. Sięgniesz po którąś z książek, o których tu wspomniałam, zainteresujesz się nurtem slow fashion i znajdziesz swoich mentorów. Może spróbujesz sformułować własne roczne postanowienie. Każdy moment na zmiany jest dobry. Postawa slow potrafi rozprzestrzenić się na inne dziedziny życia i uczynić je bardziej wyjątkowym. Dopóki nie spróbujesz, nie przekonasz się.

1 komentarz:

  1. bardzo ciekawy artykuł :) na pewno będę wpadać częściej. Myślę, że postawa "slow" nie musi się ograniczać wyłącznie do mody. Żyjemy w świecie kapiącym od konsumpcjonizmu i z każdej strony słyszymy "musisz to mieć!" i inne tego typu slogany, a przecież życie nie polega wyłącznie na posiadaniu i niekoniecznie musi uczynić nas lepszymi ;). Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń